Detaliczna wręcz biografia ojca polskiej himalaistyki. Człowieka renesansu zarazem. Andrzej Zawada, syn dyplomaty II Rzeczpospolitej, próbował swych sił w szybownictwie, spadochroniarstwie, motorowodniactwie. Uczestniczył w wyprawach naukowych. Kusiła go kinematografia. Niemniej do historii przeszedł dzięki górom, o czym ze znawstwem, wnikliwością i swadą pisze Piotr Trybalski.
17 lutego 1980 roku Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki dokonali pionierskiego wejścia zimowego na Mount Everest – ekspedycją kierował Zawada. Spektakularny wyczyn wywołał nieoczekiwane implikacje.
Nepal miał zobowiązania w stosunku do agencji Reutera, aby w pierwszej kolejności właśnie ona podawała informacje o sukcesach wspinaczkowych w Himalajach. Zawada o tym wiedział, zapewnił gospodarzy, że tak właśnie się stanie, lecz wiadomość w pierwszej kolejności dostała się do Polski, a dopiero później zyskała wydźwięk globalny. Wynikło to z faktu, że w Nepalu wypadło akurat święto i nie było komu informacji przekazać. Sprawa zyskała znamiona skandalu, bo dla Nepalczyków zarówno zobowiązanie w stosunku do Reutera, jak i słowo Zawady były święte. Obrazili się więc na Polaka i nałożyli nań dożywotni zakaz wjazdu do ich kraju. Zawada był już w tym czasie w Polsce, ogrywał w mediach sukces na zimowym Evereście. Lada chwila miał jednak wracać w Himalaje, gdyż w marcu planowano start kolejnej naszej wyprawy, której zadaniem było wytyczenie nowej drogi na Górę Gór. Niewiele brakowało, a nic by z tego nie wyszło – Nepalczycy cofnęli także pozwolenie na wspinaczkę. Na szczęście ambasador Adam Wawrzyniak wraz z lekarzem wiosennej wyprawy, Lechem Korniszewskim perswazją i łapówkami (wręczyli między innymi radiomagnetofon) odkręcili całą sprawę. Ale pozwolenie dostali w takim terminie, że nie było szans na wytyczenie drogi przed początkiem załamania pogody, nadejściem monsunu. I z tym poradził sobie Korniszewski – wysłał himalaistów do bazy bez pozwolenia, wcześniej. Działali nielegalnie, ale dzięki temu udało się zdążyć przed końcem dobrej pogody. Dzięki temu wybiegowi w maju 1980 roku mieliśmy nową, polską drogę na Evereście.
Naszych himalaistów uhonorowano potem podczas okolicznościowej ceremonii. Jeden z partyjnych dygnitarzy szepnął Zawadzie do ucha: „Nie mogliście, kurwa, panie Andrzeju, wejść tego piętnastego?!”. Faktycznie, taki był plan, wyjście opóźniono o dwa dni. Gdyby udało się piętnastego, to sukces byłby podwójny – tego dnia kończył się bowiem VIII Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Zimowe zdobycie Everestu byłoby świetnym akcentem propagandowym…
Wkrótce wybuchła kolejna afera, tym razem wewnątrz Polskiego Związku Alpinizmu. Dotyczyła rozliczenia wyprawy. Zawadzie zarzucono niegospodarność, kwestionowano sposób, w jaki dysponował sprzętem, protokoły zniszczeń i zakupy – te w Nepalu. Padł ofiarą biurokratycznych procedur i niezrozumienia komisji sprzętowej, w jakich warunkach i w oparciu o jakie finanse zorganizował dwie udane wyprawy na Czomolungmę. Zżymał się, argumentując, że komisja zajmuje się pierdołami, zamiast gratulować polskim alpinistom bezprecedensowego osiągnięcia.