
Jak wszyscy wiemy, demokrację wynaleźli Grecy, podtrzymali ją Amerykanie, a kultywują Szwajcarzy. O zamierzchłych czasach trudno deliberować, co do Amerykanów pojawiają się poważne wątpliwości, zaś szwajcarski mit rozbija Agnieszka Kamińska, przedstawiając sytuację kobiet w Helwecji.
Nie jest dobrze. Poczułem się co najmniej głupio, czytając ten raport – przecież byłem w Szwajcarii nie raz, w różnych jej częściach, czytałem o kraju, rozmawiałem z ludźmi, mam znajomych mieszkających tam od urodzenia, a tu proszę, taka bomba. Okazuje się, że to skansen, ostaniec, miejsce wręcz zacofane, sympatię zdobywające dzięki kolorowym kalendarzom pełnych zdjęć bernardynów z baryłkami u gardła, opowieściom o Wilhelmie Tellu i zegarkom firmy Patek (bo to nasz ziomal). Wielu dawało się porwać historiom o bankowych tajemnicach, kontach numerycznych i agentach wywiadów, których drogi zawsze krzyżowały się w Zurychu, Bernie albo Genewie. Ale bardzo niewielu zdawało sobie sprawę, że to pozłotka, fasada – słynna neutralność Szwajcarów pozwalała im grzecznie, acz stanowczo odmawiać wglądu w to, co naprawdę działo się w kraju. A równie słynne referenda, w których o sprawach mniej i bardziej ważnych decydować miał „suweren”, służyły jako argument, że w kantonach wszystko idzie świetnie. Dlatego łatwo było ukryć, że kobiety nie mają prawa głosu, a praktycznie rzecz biorąc, zależne są od mężczyzn – w różnoraki sposób. Chodzi o zabezpieczenie emerytalne, alimenty, prawa do wspólnego majątku, opiekę nad dziećmi, zasiłki, pracę zarobkową (!). To tylko czubek góry – bo legislacja federacji nie zawsze akceptowana jest przez poszczególne kantony, zwłaszcza te niemieckojęzyczne, które prezentują się w książce jako relikty głębokiej przeszłości. Naprawdę głębokiej.
Czytając „Złotą klatkę”, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jest to relacja z bezwzględnej gry prowadzonej przez mizoginów, ciągłej przepychanki z kobietami, wykrętów, unikania wyroków, powoływania się na prawo boskie i tradycję. Jeśli coś panom Helwetom z rządzącej od dekad Partii Ludowej nie odpowiada, to krzyczą o skandalicznej ingerencji w historię, niezależność państwa, suwerenność. Skąd my to znamy… Problem w tym, że i wielu paniom Helwetkom egzystencja w „złotej klatce” nie do końca wadzi. „Historia walki z wykluczeniem to historia pełzania”, pisze autorka. Podziwiam przekonanie Szwajcarek, że w końcu dotrą do celu, acz nie podzielam ich optymizmu, że do zmian dojdzie szybko, bo wymusi je choćby dynamicznie rosnąca imigracja. Choć kto wie, może sprawdzi się skarga najemnych żołnierzy opuszczających służbę u niewypłacalnych władców: „Point d’argent, point de Suisse” (Nie ma pieniędzy, nie ma Szwajcarów). Ale czy w Szwajcarii może zabraknąć pieniędzy?…