Niedziela, 9 czerwca 2024
WydawcaWydawnictwo Literackie
AutorMarie-Hélène Lafon
TłumaczenieAgata Kozak
RecenzentAnna Kiełczewska
Miejsce publikacjiKraków
Rok publikacji2023
Liczba stron112
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 5/2024

Marie-Hélène Lafon, od kiedy zaczęła pisać, wiedziała, że ta powieść będzie musiała kiedyś powstać. W końcu stanęła do tego zadania, które po prostu musiało zostać wykonane. Pracowała nad tekstem w ogromnym napięciu w bardzo krótkim czasie, o czym szczegółowo opowiedziała w przeprowadzonej z okazji polskiej promocji „Źródeł” rozmowie, do której państwa odsyłam. Lafon lubi ten staroświecki rzeczownik – „powinność”. Spełniła ją, opisując historię małżeństwa z trójką dzieci na francuskiej wsi. Ta lokalizacja jest ważna, bo rzecz dzieje się w całkowitej izolacji, farma nie ma żadnego sąsiedztwa.

Autorka zatytułowała swoją powieść „Źródła”, chociaż teoretycznie mogłaby wybrać słowo „korzenie”, bo rzecz jest o powrocie do początku, do tego miejsca, z którego wynika cała reszta, czyli życie po prostu. Tytuł zaczerpnęła od Jeana Giono, jednego ze swoich mistrzów, o czym czytelnik przekonuje się, czytając znakomicie dobrane motto, w którym przytacza fragment z jego książki „Colline”, bardzo znaczący w kontekście jej własnej historii.

W tej narracji nie ma zbędnego słowa, jest za to rygorystyczna struktura – pierwsza część jest najdłuższa i oddaje głos bezimiennej kobiecie, ofierze przemocy. Prosty zabieg – zabrania jej imienia – znakomicie pokazuje mechanizm, jakim jest przemoc domowa. Dostajemy jej suchy opis, wyzbyty taniego sentymentalizmu. Druga część oddaje głos mężczyźnie, od którego kobieta w końcu decyduje się uciec, by ratować dzieci. Rzecz dzieje się w latach siedemdziesiątych, kiedy Francja przeszła gruntowną reformę prawa rozwodowego. Narratorka nie ocenia swojego bohatera, po prostu go opisuje, tym samym nie pozbawia nikogo godności. W trzeciej części, zaledwie trzystronicowej, dojrzała kobieta przyjeżdża do domu rodzinnego po uregulowaniu z rodzeństwem spraw spadkowych, staje na podwórzu, opiera się plecami o rosnący tam klon, wdycha zapach jesiennych liści i… nie wchodzi do domu. Tylko tyle. Żadnej pułapki „niebezpiecznej litości”, której autorka nie znosi i której się wystrzega, o czym opowiadała podczas naszej rozmowy w Warszawie.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ