
Kajakarstwo to sport wymagający. Nasi sportowcy osiągnęli w tej dyscyplinie spore sukcesy, z medalami z mistrzostw świata i olimpiady włącznie. Ale książka nie o wyczynach traktuje. Kajakarstwo opisane przez Koronkiewicza to na wskroś działalność o charakterze turystycznym. Książka jest w początkowej części jakby kroniką, czy też diariuszem, jak przystosować do podróży kajak mający kilkadziesiąt lat. Kolejne części – w miarę upływu czasu na spływie i pokonywanych kilometrów – to mniej lub bardziej rozbudowane gawędy.
Niektóre rozdziały są krótkie, inne dłuższe, przetykane fotografiami z trasy. Książka jest wydana starannie i pod względem graficznym bez zarzutu. Autor opisuje przygotowania do kolejnych podróży w sposób uproszczony. Gdzie start, jak tam dotrzeć, jakie zabrać wiktuały itd. No to wio na wodę!
„Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, gdy szumi, szumi woda…”. Ten refren zna każdy, kto oglądał film przedwojenny z 1938 roku „Zapomniana melodia” z Heleną Grossówną w roli głównej. Na filmie tak przyjemnie jest płynąć bez wysiłku w miłym towarzystwie pięknych dziewczyn, bez spiekoty, bez ulewy i wreszcie – bez bąbli na dłoniach. A w realu? Zmęczenie zmaganiami z rzeką, piękna pogoda to spiekota i czerwone, poparzone słońcem ramiona i nogi, z kolei ulewa i burza też potrafią dać się we znaki. W obu przypadkach jednak nie da się długo płynąć. Dlatego autor robi sobie przerwy. Książka jest zapisem chwili na rzece, jakiegoś epizodu, pewnego odcinka. Na ogół nic się nie dzieje, więc autor próbuje uatrakcyjnić opis spływu jakąś historią, np. średniowieczną opowieścią, której bohaterami są m.in. książę Janusz Mazowiecki i Krzyżacy albo królowa Bona. A w drodze czasem pojawia się łąka, krówka i konik.
Spływ rzeką Supraśl jest trudny. Liczne przeszkody na trasie, niski poziom wody, a drewniany kajak jest ciężki. Dobrzy ludzie jednak nie zawodzą i pomagają. Ten etap już zakończony. Kajak na brzegu, rzeczy spakowane, do autobusu PKS w Supraślu i do Białegostoku marsz. Uff, nareszcie koniec tej męki. To moja refleksja.
Od wyżej opisanej historii mija 40 lat. Autor jednak zamierza powtórzyć spływ. Gratuluję samozaparcia. Ale – uwaga, jest nowy kajak. Tym razem dmuchany – gumowy, waży tylko 17 kg. Rzeka Supraśl bis. Te same problemy z rzeką – płytko. W nurcie kłody, kajak szoruje po dnie, po brzegach opony, żelastwo, inne śmieci i przeszkody. Nie zostałem zachęcony do spływu tą rzeką. Ale, ale, co z życiem seksualnym kajakarzy? Otóż nic. Czyżby brak chętnych?
A teraz rzeka Narew. Nowy etap, inne warunki spływu. Szeroko, głęboko, atrakcyjnie. Żadnych przeszkód naturalnych lub sztucznych na rzece. Za to ciekawsza okolica, warta opisu i realizacji szczegółowych badań terenowych. Ale tylko przybrzeżnych. Jednakże z pokładu kajaka można dojrzeć kościoły, cerkwie, wioski i z czasem poświęcić im kilka linijek. Wielu pływających po rzece i zbyt wielu wędkarzy. Ci ostatni tak zniesmaczyli autora, że dopłynął do Waniewa i spakował dmuchany kajak do plecaka. A potem do Choroszczy, by znowu, w dwa dni później, ruszyć na rzekę. Czyżby mniej wędkarzy w Narwiańskim Parku Narodowym zwanym też Polską Amazonią? Cóż, nie wiedziałbym, gdybym nie przeczytał książki. I tak aż do Złotoryi. Ach, te wodne szlaki pełne ciekawych miejsc, tyle że z kajaka trzeba wyjść, by je zobaczyć i tu zalecam zrobić rzut oka na mapę i do przewodnika, bez potrzeby wysiadania (odrobina podniety do wiosłowania – za jedyne 30 km Łomża).
Ważnym elementem spływu jest prowiant i nocleg. Mam wrażenie, że na tak wysiłkową aktywność konieczne jest dostarczenie organizmowi pokaźnej ilości kalorii np. w postaci goloneczki albo schabowego z frytkami i kapustką – a tu: kefirek, wafle ryżowe, woda, bułeczka… Daleko na takim wikcie nie popłyniesz. Do sklepu czy restauracji też daleko. Na szczęście kajak jest z gumy i zapewnia komfortowy nocleg pomimo nocnych, niezapowiedzianych wizyt bobrów. W swoją opowieść autor wplata różne scenki rodzajowe, w których osobiście bierze udział, jednakże opisu scenek seksownych jak na lekarstwo. Wybaczam jednak ten niedostatek wobec nurtu swobodnej narracji, w której przewijają się różne postaci i sytuacje. Po trochu o historii okolicy, o ludziach tam mieszkających, luźne skojarzenia itd. Problemy z komunikacją do Białegostoku. Koniec spływu po Narwi. I tak doszliśmy do Biebrzy i Czarnej Hańczy. Co lepsze – spływ dwu-, trzydniowy czy prawdziwa wyprawa? Jakoś mało spławne te nasze rzeki, znowu masa problemów. Za to przynajmniej relacja ciekawsza. Po części poświęcona innym kwestiom niż rzece, po której aktualnie płynie autor. Ale czytelnik powinien sam ocenić zalety i wady gawędy. Istnieje możliwość trafienia na festiwal literacki w Budzie Ruskiej i na ognisko. Prawdziwa atrakcja. Nowi kajakarze po drodze.
Teraz czas na rzekę Bug. I od razu pech! Pogoda się zepsuła. Burza, ulewa, grzmoty i koniec spływu na 500 kajaków w Drohiczynie, nim się w ogóle zaczął. Była okazja do poważnych badań, ale burza wszystko pokrzyżowała. A sex? „0”. Korzyść w Drohiczynie? Muzeum Kajakarstwa. Bug to rzeka pełna niespodzianek – tak twierdzi autor. Był, więc wie.
Książka poświęcona jest spływom i okolicy rzecznej. Obowiązkowa lektura dla tych, co planują spływ. Ja niestety nie planuję. Tytuł znakomity. Trochę jednak seksu żal.