środa, 1 kwietnia 2015
WydawcaMelanż
AutorJanusz Drzewucki
RecenzentPiotr Dobrołęcki
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2015
Liczba stron548


11 marca 2014 roku Janusz Drzewucki
powiedział do Krzysztofa Genczelewskiego,
który dwadzieścia lat przepracował
w wydawnictwie Muza, że chciałby,
a nawet powinien przeczytać książkę
Harukiego Murakamiego „O czym mówię,
kiedy mówię o bieganiu”, którą kiedyś
wydała właśnie Muza. W odpowiedzi
usłyszał: „A co tam będziesz czytał, napisz
swoją książkę o bieganiu”. Janusz Drzewucki
posłuchał się mądrego wydawcy i swoją
książkę napisał, a ponieważ Krzysztof Genczelewski
teraz jest w wydawnictwie Melanż,
to wiadomo w jakim wydawnictwie
się ukazała. W ten sposób Krzysztof Genczelewski
wszedł do literatury.

Do literatury weszło jeszcze wiele innych
osób, których jedyną zasługą był fakt,
że w 2014 roku spotkali autora, a on o tym
spotkaniu zanotował dłuższą lub krótszą
wzmiankę. Książka ta bowiem jest bardzo
swoistym dziennikiem, w którym autor zapisuje
chronologicznie zdarzenia z roku
ubiegłego, odwołując się jednak często do
przeszłości, dawnych przeżyć i ludzi kiedyś
spotkanych. Ponieważ ma wyjątkowy
dar opowiadania, tworzenia krótkich
form, poczucie rytmu i metryki, a też, co
jest przecież zawsze potrzebne, poczucie
humoru i potrzebę tworzenia trafnej pointy,
tekst czyta się świetnie, chociaż czasami
dobrze jest lekturę przerwać i zamyślić się
nad słowami autora.

Podtytuł książki brzmi zachęcająco:
„O ludziach, miejscach, literaturze, piłce
nożnej, maratonach i całej reszcie”, co
oczywiście nie wyczerpuje listy poruszonych
w tych rocznych zapiskach tematów.
Dodałbym tutaj jeszcze dwa bardzo ważne
i oba potraktowane ze szczególnym pietyzmem,
chociaż nijak do siebie nie przystają
– chodzi o Portugalię i o Tadeusza Różewicza.
Wrażliwość autora, przecież uznanego
i czytanego poety, w tych dwóch sprawach
jest szczególna. Miłość do Portugalii
narodziła się z wielkiego umiłowania piłki
nożnej, co u niektórych ludzi obdarzonych
delikatnym umysłem pojawia się paradoksalnie.
Z jednej strony potrafią odczuwać
najbardziej wysublimowane uczucia,
a z drugiej stają się bluzgającymi wyzwiska
zagorzałymi kibicami swoich drużyn,
przeżywając największe uniesienia w gronie
wulgarnej zgrai, jaka stoi (bo tam się
nie siedzi!) na osławionej przeciwległej trybunie
(przeciwległej do trybuny głównej)
warszawskiego stadionu
Legii, trybunie zwanej,
jak wie każdy kibic warszawski i pozawarszawski
zresztą też, „żyletą”. Dodajmy
jeszcze, że Janusz Drzewucki od lat kieruje
działem poezji w prestiżowym miesięczniku
„Twórczość”, gdzie w ubiegłym roku zamieszczał
felietony … piłkarskie. Cieszymy
się, że oprócz „Twórczości” Janusz Drzewucki
wspomaga swoim piórem również
nasze pismo, zamieszczając recenzje tomów
poetyckich i oczywiście książek o sporcie,
głównie zresztą o piłce nożnej.

Z Tadeuszem Różewiczem autor dziennika
związał się przed wielu laty, o czym
szczegółowo opowiada. Stali się sobie bliscy,
co przekładało się na cotygodniowe
rozmowy telefoniczne, a także na mniej
liczne spotkania. W książce otrzymujemy
niezwykle przejmujący, a przy tym bardzo
prawdziwy zapis ostatnich kontaktów autora
z wielkim poetą, z wieloma retrospekcjami
do lat poprzednich, jak też z jedynym tak
szczególnym opisem uroczystości pogrzebowych
we Wrocławiu i Karpaczu. Chociażby
tylko z powodu tych fragmentów wiemy,
jak dobrą literaturą jest cała książka.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ