Tej książki nie powinno się czytać przed obiadem.
Przed zakupami również nie. Grozi to dość znacznym
osłabieniem zawartości portfela, bo nagle
wszystko pachnie, smakuje i nęci. Nawet głos jest
za sprawa narracji w „Kuchni duchów” raczej soczysty
i pełen miąższu niż głęboki lub donośny. Świat
opisany został tak, jakby nic poza smakiem i zapachem
nie istniało. Podstawowym atutem powieści
jest właśnie to sensualne doznanie podczas lektury.
Ale warto zwrócić uwagę, że autorka sprytnie
wmanewrowała czytelnika za pomocą owego urokliwego świat smaków
i zapachów, w podróż do wnętrza głównej bohaterki.
Ginny traci rodziców w wypadku. Poznajemy ją w dniu ich pogrzebu.
Ginny mówi o sobie, że ma osobowość. Cała reszta świata, z jej
siostrą na czele, raczej twierdzi, że to zespołem Aspergera. Dlatego
od razu wiemy, że to Ginny ma rację. Zwłaszcza, że świat widziany
oczami Ginny pełen jest niezwykłości i siły. Krok po kroku uczymy się
żyć i odnajdywać w nowych, trudnych sytuacjach razem z dwudziestosześcioletnią
bohaterką, która wkłada ręce w kalosze zmarłego taty, by czuć się bezpieczniej,. Która wącha, smakuje i wywołuje duchy za
pomocą gotowania według ich dawnych przepisów.
A jednak to książka zupełnie realna w tej swojej nierealności. Każe
nam zadać pytanie, czym tak naprawdę jest normalność? I, o ile w ogóle
jesteśmy w stanie odpowiedzieć na tak zadane pytanie jednoznacznie,
czy rzeczywiście normalność jest aż tak cenna i pożądana? A może to
ten inny świat, ten, do którego trudno nam się przyznać, że za nim tęsknimy,
jest prawdziwy, bo nasz? Może warto się na niego otworzyć,
a z czasem zaprosić gości?