Czwartek, 2 sierpnia 2018
WydawcaMarginesy
AutorMaria Stauber
Recenzent(gs)
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2018
Liczba stron270
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 7/2018

Historia przyjaźni Lusi Gelmont i Zuzanny Ginczanki. O tej drugiej, zamordowanej w maju 1944 w Płaszowie, wiemy znacznie więcej niż o pierwszej, która sięgnąwszy niemal setki zmarła w marcu 2018 roku w Paryżu. Żydówki rodem z Równego, przyjaciółki od szkolnych lat, wymykające się grozie Zagłady.

Ginczanka, poetka zapoznana przez wiele lat, odkryta pod koniec minionego stulecia (pomijam wybór jej wierszy wydany w 1953 roku czy też wspomnienia jej poświęcone, a zawarte w tomach publikowanych na emigracji), do świadomości czytelników przebiła się dzięki biografii autorstwa Izoldy Kiec, esejów Jarosława Mikołajewskiego i osobistym relacjom Lusi Gelmont właśnie, która poszła inną drogą – wiele osób zapamiętało rezolutną i pełną optymizmu doktor Ludwikę Stauber, którą dopiero ponury Marzec ’68 zmusił do wyjazdu z Polski (a i to dopiero rok później).

Obu dziewczynom – pięknym, smukłym, czarnowłosym, o jednoznacznej jednak urodzie – udawało się omijać zasadzki hitlerowskiej okupacji. Pomagało szczęście, hucpa, fałszywe dokumenty, częste przemieszczanie się, zmiana miast i mieszkań – Warszawa, Lwów, Równe, znów Warszawa, Kraków – także przyjaciele. Ale Zuzannie przynieśli zgubę: zakochany w niej grafik Janusz Woźniakowski wpadł w ulicznej łapance, nie wytrzymał tortur, znalezione przy nim kwity umożliwiły Niemcom dotarcie do męża Ginczanki, jej przyjaciółki i niej samej. Lusia dzięki „milczeniu, kłamstwu i uśmiechowi na ustach przeżyła w środku piekła”, pisze o niej córka, autorka tego tomu. „Byłaś elegancko, czysto ubrana, czarne włosy zaczesałaś w misterny kok na głowie. Byłaś wesoła i miałaś taki piękny uśmiech. Trzeba było tylko jeszcze dobrze nauczyć się opanowywać strach w oczach, który mógł cię łatwo zdradzić”. Sama Lusia mówiła później: „Trzeba było być stale odważną, bo przecież tchórz umiera tysiąc razy, a odważny tylko raz”.

Maria Stauber narrację prowadzi częściowo jak rozmowę z matką, częściowo jak opowieść świadka-uczestnika wydarzeń – nie tylko przekomarzań szkolnych koleżanek, przyjaznych docinków młodych zdolnych twórców skupionych wokół „Wiadomości”, „Skamandra” i „Szpilek”, których znaleźć można przesiadujących w Ziemiańskiej i Zodiaku. Ciągłe obawy, wspólne dla ukrywających się i pomagających im, nie są bezzasadne. Z otoczenia Zuzanny i Lusi przeżywa wojnę niewielu, giną ich rodziny, bliscy przyjaciele. Ten rodzaj wcieleniowej narracji pozwala autorce zbliżyć się do bohaterek, uczestniczyć w ich życiu. Udało jej się zachować proporcje, co nie mogło być łatwe – silna osobowość Lusi musiała stawać nieraz na przeszkodzie, zwłaszcza że ta historia jest, mimo wszystko, przekazaniem relacji matki autorki.

Moja znajomość z Lusią i Markiem sięga połowy lat osiemdziesiątych, byliśmy sąsiadami w podfrankfurckich miasteczkach. Lusia wydawała się znać wszystkich i wszystkich można było u doktorostwa Stauberów spotkać, o wszystkich porozmawiać. Nie brakowało żadnej nacji, nie było też tematów tabu, a przy tym – mimo tego ogromnego kręgu znajomych i nieprawdopodobnych doświadczeń – byli ludźmi nadzwyczaj skromnymi i dyskretnymi. Dopiero książka Marysi ujawniła mi wiele starych przyjaźni, relacji z postaciami i mnie znanymi, o których chętnie bym był z nimi porozmawiał…

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ