środa, 25 lipca 2012
Rozmowa z Marcinem Przybyłkiem, autorem „Czasu silnych istot”


Podekscytowany? Zmiana wydawnictwa, nowa część sagi o Torkilu…

Tak, znam pojęcie ekscytacji, ale teraz trudno mi to uczucie w sobie odnaleźć. Być może z powodu nadmiernej ilości zajęć, zmęczenia i kataru.  Zmieniłem wydawnictwo i z nowego, czyli z Fabryki Słów, jestem bardzo zadowolony. Panuje tam prawdziwie twórczy duch. Człowiek zaczyna znowu wierzyć w siebie, odnajduje odwagę, by przedstawiać swoje pomysły, ogarnia go radość kreacji, czuje zachętę do wysiłków. To środowisko, w jakim już dawno nie miałem przyjemności przebywać.
Nowa część sagi o Torkilu to najjaśniejsza gwiazda na moim osobistym niebie. Cieszę się, że udało się tę książkę napisać i z tego, jaki kształt przybrała. Po raz kolejny popchnąłem granice swojej wyobraźni poza znany, bezpieczny obszar. No i, jak mi się zdaje, udało się stworzyć coś lepszego od poprzedniej części, czyli „Zabaweczek”, a było to niełatwe zadanie.
Nie przemilczę tu faktu, że pomogli mi redaktor – Krzysztof Ożóg i ilustrator – Dominik Broniek. Dzięki nim czytelnicy będą mogli poznać oblicze GamedecVerse, jakiego nawet ja nie spodziewałem się zobaczyć.

Na ile „Czas silnych istot” to kontynuacja poprzednich tomów, a na ile jednak samodzielna powieść?

Mankamentem poprzednich tomów były kwestie czasowe. Czytelnicy czekali sześć lat, żeby poznać całą intrygę. Trudno jest w takich sytuacjach utrzymać napięcie i ekscytację serią. Dlatego „Czas silnych istot”, z fabułą, która dzieje się ponad sto lat po wydarzeniach opisanych w „Zabaweczkach”, jest tak napisana, żeby można ją było czytać bez znajomości poprzednich części i lęku, że to dopiero pierwsza część rozleglejszej całości.

W „Czasie silnych istot” opisałem świat znacząco różniący się od rzeczywistości poprzednich tomów. Panują inne normy społeczne, uwarunkowania kulturowe, gospodarcze, polityczne, oczywiście rządzi inna technologia. A sam Torkil jest dojrzalszy, poważniejszy, mniej lubieżny, bardziej sprawczy i znający swoje zalety. Czwarta opowieść o gamedeku jest na tyle samodzielna, na ile może być książka opisująca tego samego protagonistę. Oczywiście to wciąż science fiction, wciąż mój styl i wciąż mój świat, ale po bardzo wielu przeobrażeniach. 

Na ile tomów zaplanowałeś całość przygód Torkila? A może Gamedec to polski odpowiednik Honor Harrington?

Pierwotnie myślałem o pięciu, czyli „Obrazki z Imperium”, które aktualnie piszę, kończyłyby sagę. Ale tu należy się słowo wyjaśnienia – „Obrazki…” mają być po prostu ostatnią z serii „historycznych”, czyli opisujących, jak powstał „świat docelowy”. Być może powstaną następne, ale postaram się w nich już nie popychać GamedecVerse do przodu. Myślę, że w powieści, którą teraz piszę, stworzyłem świat, w którym „wszystko zdarzyć się może”: rozległy, złożony, umożliwiający stworzenie kroci indywidualnych, zupełnie różnych bohaterów, świat barwny, fascynujący, nieponury i dający do myślenia. Słowem taki, do którego dążyłem przez całą sagę. Już wiem, że nie wykorzystam kilku pomysłów, więc, chcę czy nie, szykuje się materiał albo na opowiadania, albo kolejną, szóstą powieść.

KO, fot. Andrzej Kopera

Rozmowa ukazała się w ‘Magazynie Literackim KSIĄŻKI” nr 7/2012.

Podaj dalej