Poniedziałek, 23 stycznia 2023

O ile w dzień Luiza ma jako taką władzę nad własnym umysłem, o tyle nie może kontrolować tego, co dzieje się z nim w nocy. Sen ją przeraża, ale i ciekawi. Zaczyna być coraz bardziej realny i jakby znajomy. Zaczyna się zastanawiać, po co jest ten sen – Tak mówi w wywiadzie Ewelina Miśkiewicz, której książka „Sen przychodzi nad ranem” ukaże się 10 marca nakładem Wydawnictwa Szara Godzina.

Witamy Panią  w Szarej Godzinie. 10 marca ukaże się pod szyldem naszego Wydawnictwa Pani książka „Sen przychodzi nad ranem”. Jak się Pani z nami czuje?

Bardzo dobrze. 🙂 Ucieszyło mnie zarówno to, że tak szybko otrzymałam odpowiedź na moją propozycję wydawniczą oraz to, że premiera książki została zaplanowana już na początek 2023 roku. Na każdym etapie procesu wydawniczego książką opiekowano się na najwyższym poziomie. Była to dla mnie niezwykle miła współpraca. Cieszę się, że tak dużą wagę przyłożono do projektu okładki. Istotny był każdy szczegół, nawet intensywność koloru. 🙂 Gdy patrzę na nią, na postać kobiecą znajdującą się na pierwszym planie, na mężczyznę w tle, widzę moją bohaterkę oraz atmosferę towarzyszącą opowieści, którą snuje.

Ma Pani  w portfolio już kilka książek – kryminały, ale przede wszystkim współczesne powieści obyczajowe. „Sen przychodzi nad ranem” wykracza poza ramy tego gatunku…

Przy pisaniu tej powieści pozwoliłam sobie, jak nigdy dotąd, na totalną wolność. Nie myślałam o gatunku. Nawet zapis wyglądał zupełnie inaczej. Książka powstawała fragmentami, które dopiero na końcu układałam jak elementy układanki. Siadałam do komputera i pisałam o tym, co w danym momencie wydawało mi się najistotniejsze.  Dlatego w tej powieści najważniejsza jest opowieść . I bohaterka. Miałam pewien problem z określeniem gatunku, a musiałam to zrobić na etapie wysyłania książki jako propozycji wydawniczej do wydawnictw. Wówczas określiłam ją jako psychologiczną powieść obyczajową z elementami thrillera. Natomiast bardzo miłe było to, co usłyszałam od wydawcy po tym, gdy skończył czytać powieść. Nazwał ją po prostu prozą polską. Jestem bardzo ciekawa jak będą ją odbierać czytelnicy i czytelniczki.

Nie jest to książka do obiadu. Wymaga czasu…

Jest w niej dużo emocji, refleksji. Poruszyłam też trudny temat z zakresu zdrowia psychicznego, piszę o traumie z dzieciństwa. Jest to książka do czytania, odkładania, zastanowienia się, może nawet uspokojenia własnych emocji, i czytania dalej. Pod tym względem na pewno różni się od moich dotychczasowych powieści.

Czy wykształcenie (filologia polska ze specjalizacją krytyczno-literacką) skłania Panią do literackich eksperymentów?

Eksperymentowałam przy moich dwóch powieściach kryminalnych („Zła waluta” oraz „Przychodzę nie w porę”). To tu najbardziej bawiłam się gatunkiem. Wzięłam na warsztat czarny kryminał i postanowiłam przedstawić go po swojemu. Te dwie książki zostały napisane z największym rygorem. Z tyłu głowy wciąż miałam założenia gatunku i moją interpretację. Pilnowałam się nawet na poziomie języka – chodziło o to, aby pisać na przykład krótkimi zdaniami. Gdy zaczęłam pisać powieści obyczajowe zaczęłam coraz bardziej odchodzić od rygoru, jaki czasami wyznacza dany gatunek. Przy powieści obyczajowej na pewno poczułam większą wolność.  I tak właśnie określam to, co zadziało się przy pisaniu książki o Luizie: totalna wolność. Na pewno wykształcenie, książki, jakie w życiu przeczytałam odcisnęły jakieś piętno w mojej podświadomości, wpłynęły na opowieść o Luizie, będą wpływać na kolejne powieści, ale to, czym chciałabym się kierować w dalszym pisaniu to twórcza wolność. Eksperymentowanie jednak trochę kojarzy mi się z rygorem, z koniecznością poznania założeń gatunku, z którym chcemy eksperymentować, a przecież ostatecznie najważniejsze jest to, co chcemy przekazać. Mam na swoim koncie zarówno kryminały jak i powieści obyczajowe, ale we wszystkich mniej więcej chodzi mi o to samo. O zwracanie uwagi na tematy, problemy, które moim zdaniem warte są poruszenia.

Pisze Pani  o kobietach i kobiecych sprawach. Tak jest i  w ”Sen przychodzi nad ranem”. Luiza jednak nie jest taka jak ty, czy ja. Ale bardzo by chciała. Kim jest Luiza?

To złożona osobowość. Czasami jest nazbyt wrażliwa, ale wspomina o tym, że mogłaby być zdolna również do rzeczy złych. Kieruje się motywami, które nie zawsze są zrozumiałe dla innych. Jest inteligenta, ale bywa że nie radzi sobie w życiowych sytuacjach. Czasami próbuje się dostosowywać, innym razem ratuje się ucieczką. Bywa silna, ale też słaba. Kwestionuje wiele norm, według których urządzony jest świat, lecz bywa, że chciałaby być taka jak inni, którzy sprawiają wrażenie mocno osadzonych w świecie, akceptują go i potrafią w nim funkcjonować. Tak, jak choćby jej córka Zoja, która wydaje się być przeciwieństwem Luizy.

Inna. Inność jest źródłem cierpienia? Żyjemy – podobno – w czasach indywidualizmu i akceptacji odmienności.

Czasami ideały tylko dobrze brzmią. Mówimy o tolerancji, akceptacji, otwartości, a w rzeczywistości jakaś taka wrogość wciąż tkwi w ludziach. Osoby, które w jakiś sposób się odróżniają, nie wpisują w tzw. „normalność” wciąż spotykają się z wrogością. Z kolei taka wrogość również z czegoś wynika, z jakiegoś braku. Niegodziwością na pewno jest podsycanie wzajemnej wrogości. Wówczas poczucie bycia innym, odrzuconym, rodzi cierpienie.

Inność, bez względu na to, czym jest spowodowana, wiąże się z samotnością. To zmora naszych czasów?

Na pewno wiele ludzkich lęków wypłynęło na skutek pandemii, w jej trakcie, ale też po. Poczucie bycia samotnym z pewnością też się w to wpisało. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić czy to zmora naszych czasów. Żyjemy w czasach, w których dzieją się rzeczy, o których kilka lat temu nawet byśmy nie pomyśleli. Wydaje mi się, że były momenty, kiedy największą zmorą była niepewność jutra. A samotność wkrada się w ludzkie serca chyba bez względu na czasy.

„Ten lęk pochodził z mojego wnętrza i wciąż ewoluował. Zaczęłam budzić się nad ranem i wszystko to, co aktualnie działo się w moim życiu, tuż przed świtem przybierało potworną postać.” Czytamy  w książce. Lęk może zdeterminować życie?

To zależy od wielkości lęku oraz od tego, co dana osoba zamierza z nim zrobić. Luiza się boi, wielu rzeczy, ale w pewnym momencie pragnie poznać źródło swojego lęku. Bywało, że strach ją paraliżował. Bardzo się boi, że pewnego dnia się rozpadnie. Strach długo determinował jej wybory życiowe. W zasadzie miała potencjał ku temu, aby wiele w życiu osiągnąć. Nie potrafiła jednak zaufać swojemu umysłowi. Uważała, że jest jej wrogiem, a ona musi robić wszystko, aby go uspokajać, nie pobudzać. Odrzuciła pracę umysłową, robi wszystko, aby zagłuszać myślenie. Twierdzi, że sprowadza ją na manowce. Tylko czy faktycznie jej umysł jest jej wrogiem?

Osią napędową fabuły jest sen, ciągle ten sam, który przerażał bohaterkę i jednocześnie wzbudzał ciekawość?

O ile w dzień Luiza ma jako taką władzę nad własnym umysłem, o tyle nie może kontrolować tego, co dzieje się z nim w nocy. Sen ją przeraża, ale i ciekawi. Zaczyna być coraz bardziej realny i jakby znajomy. Zaczyna się zastanawiać po co jest ten sen. Czy umysł chce ją na coś naprowadzić? Rozpoczyna drążyć i szukać.

Sen jest też katalizatorem do szukania rozwiązania tajemnicy z dzieciństwa. Dzieciństwo pozostaje z nami zawsze?

Ma na pewno na nas duży wpływ. W dzieciństwie wykształcamy pewne nawyki, których w dorosłym życiu trudno jest nam się pozbyć. A jeśli dodatkowo doświadczamy jakichś traum, to potrafią ciągnąć się za nami latami.

Nawet jeśli pamięć jest dziurawa?

Nawet wtedy. My może nie pamiętamy pewnych rzeczy, może je wyparliśmy, ale tkwią w naszej podświadomości. Czasami mamy na przykład momenty, kiedy coś z jakichś nieokreślonych przyczyn wywołuje w nas smutek, albo lęk. Być może źródło tego smutku lub lęku tkwi w naszym dzieciństwie.

Czy można też powiedzieć, że „Sen przychodzi nad ranem” to książka o relacjach międzyludzkich, szczególnie między kobietami w rodzinie?

Myślę, że można tak powiedzieć. Ta książka w ogóle ma bardzo mało bohaterów i bohaterek. Na pierwszym planie jest Luiza, ale jeśli chodzi o jej relacje z innymi kobietami, to głównie jest to relacja z matką i córką. Na tej płaszczyźnie również wychodzi inność Luizy, bo nie jest ani typową matką, ani typową córką. Te relacje są pokaleczone. W ogóle Luiza jakby wciąż nie przestała być córką i jeszcze nie dorosła do roli matki. Tkwi jakby w zawieszeniu. Jakby coś nie pozwalało jej zrobić prawdziwego kroku w dorosłość.

Czytając książkę, nie wiemy, co jest rzeczywistością, a co wytworem umysłu narratorki – Luizy. To budzi ciekawość, jak historia się zakończy, ale też wprowadza czytelnika w stan niepokoju. Czy praca nad książką była wyczerpująca?

Chyba powiem coś nietypowego, ale praca nad tekstem nigdy nie jest dla mnie wyczerpująca. Owszem, muszę robić sobie przerwy między napisaniem jednej książki i drugiej, ale ta czynność w pewnym sensie mnie wycisza, uspokaja. I to bez względu na ciężar emocjonalny, jaki w danej książce przekazuję. Bywa że czuję się rozdrażniona. Wystarczy, że usiądę do pisania i rozdrażnienie znika. Chyba nawet wydzielają się wtedy w moim mózgu jakieś endorfiny. Po napisaniu zwyczajowej dziennej ilości znaków czuję się spełniona. Kiedy z jakichś powodów nie mogę dopełnić swojej codziennej pisarskiej rutyny czuję się niekomfortowo. Ja po prostu kocham to, co robię.

Postać Luizy jest skonstruowana niezwykle wiarygodnie w całej emocjonalnej złożoności. Tworząc bohaterkę, wzorowała się Pani na konkretnej osobie czy historii?

Na początek przeczytałam sporo na temat, który poruszyłam w książce. I z tą wiedzą zasiadłam do pisania do końca nie wiedząc jaka będzie ta bohaterka. Nie wzorowałam się na nikim konkretnym, ani na konkretnej historii. Dałam Luizie sporo od siebie. Oczywiście przerysowując wiele rzeczy. Na przykład wspomnienie mężczyzny na torach jest moim osobistym wspomnieniem, jedną z rzeczy zapamiętanych z dzieciństwa, ale mnie nie prowadzi do niczego innego. Tak generalnie zawsze pracuję kreując bohaterów i bohaterki. Czytam na temat, który chcę poruszyć i staram się po prostu wczuć w osobowość kreowanej postaci. Najlepszy komplement jaki w związku z tym kiedyś usłyszałam brzmiał, że gdy czyta się moje książki to ma się wrażenie, że ich autorka jest jednocześnie matką, borykającą się z problemem alkoholowym, zwariowaną bezdzietną przyjaciółką z lekkim podejściem do życia, niezależną kobietą, której przydarzyło się niespodziewane macierzyństwo, i jeszcze detektywem, który prowadzi śledztwo, jednocześnie przesiadując w zadymionych barach. Więc chyba robię to dobrze. 🙂

Poprzednie Pani książki rozgrywały się w Tarnobrzegu. „Sen przychodzi nad ranem” toczy się w Lublinie i Werbkowicach. Dlaczego?

Pytanie o miejsce akcji oraz powody, dla których umiejscowiłam wydarzenia w konkretnej przestrzeni jest pytaniem, które słyszę najczęściej. Wielokrotnie na nie już odpowiadałam i zwykle była to odpowiedź brzmiąca tak: Bo tu mieszkam, bo to miejsce znam najbardziej. Ale cieszę się, że pada po raz kolejny, bo tym razem chcę na nie odpowiedzieć inaczej. Dotychczasowa odpowiedź nie była do końca moja. W tym sensie, że nie była przemyślana. Wyrwała mi się, kiedy po raz pierwszy odpowiedziałam na tak postawione pytanie i potem po prostu przy kolejnych okazjach odpowiedź była taka sama. A prawda jest taka, że musi się coś zadziać między mną i miejscem. Uświadomiłam sobie to dopiero, kiedy napisałam powieść „Sen przychodzi nad ranem”. Lublin i Werbkowice są mi bliskie. W Lublinie spędziłam okres studiów, z Werbkowic pochodzę, czyli znam dobrze te miejsca. Ale to nie znajomość jest najważniejsza, lecz jakaś chemia, przyciąganie, iskra, coś, co mnie w pewnym momencie zafascynuje i sprawi, że będę chciała za tym podążać. Myślę, że tak było od początku, ale nie potrafiłam tego określić.

Pisze Pani zgodnie z jakimś stałym rytuałem?

Piszę zawsze rano. To jedna z pierwszych moich porannych czynności. Napędza mnie na resztę dnia, sprawia, że czuję się spełniona. Czasami zaczynam o piątej, innym razem o szóstej lub nieco później. Wszystko zależy od pory roku. Kiedy poranki są najciemniejsze, wolę dłużej pospać. Dlatego pierwsza przerwa od pisania przypada na styczeń. Nie wytworzyłam sobie jakichś szczególniejszych rytuałów. Nie potrzebuję niczego na szczęście. Nie mam żadnych przesądów związanych z pisaniem. To wyłącznie systematyczność, konsekwencja i cierpliwość. Do pisania potrzebuję komputera, wygodnego miejsca, i to wszystko.

Przeczytałam  w jednym z wywiadów, że chciałaby Pani odwiedzić Nowy York, kocha pani koty, jest wegetarianką. Może nam Pani opowiedzieć o sobie?

Miłość do zwierząt i wyczulenie na ich krzywdę to na pewno jedna z moich cech. Stąd podjęta kilkanaście lat temu decyzja o przestaniu jedzenia mięsa. Mam dwa koty, które wciąż nie przestają mnie fascynować i wzruszać. Od dziecka kocham zwierzęta, w moim domu zawsze były obecne. Wiem ile potrafią dać miłości. Mocno przeżywam, kiedy czytam lub dowiaduję się o ich krzywdzie. Oprócz tego jestem miłośniczką książek. To, że kocham pisać, chyba już wybrzmiało. 🙂 Poza tym chyba jestem zupełnie zwyczajna. Gdy spotykam nowych ludzi, rzadko przyznaję się do pisania, dlatego to czasem bywa dla innych zaskoczeniem. Na początku raczej obserwuję, jestem trochę wycofana. Myślę, że nie do końca wpisuję się w wyobrażenie o osobie, która pisze książki. Ludzie pewnie zwykle oczekują, że pisarz lub pisarka zawsze wiedzą, co powiedzieć, znają mnóstwo ciekawych historii, brylują w towarzystwie. A ja wolę raczej towarzystwo obserwować. 🙂 Nowy Jork być może kiedyś zwiedzę. Wciąż jest w sferze marzeń, ale nie najważniejszych. Na ten moment moje marzenia ogniskują się wokół moich bliskich i pisania.

Jakie ma Pani kolejne plany literackie?

Po głowie chodzi mi powieść obyczajowa z historią w tle. Przynajmniej na początku to jest wyjściowy gatunek. 🙂 Chciałabym móc znów potraktować go po swojemu, napisać powieść z tym samym poczuciem wolności, jakie towarzyszyło mi przy tworzeniu historii o Luizie. Miejsce mnie już zafascynowało i chciałabym podążyć w kierunku, jaki mi wyznacza.

Podaj dalej
Autor: Wydawnictwo Szara Godzina