Jak to się stało, że tytułowa bohaterka pasjonującej
książki Andrew Nagorskiego jest tak mało znana.
Ustępuje przecież sławą Stalingradowi, starciu na
Łuku Kurskim czy też oblężeniu Leningradu.
Bitwę o Moskwę, która trwała od 30 września
1941 do 20 kwietnia 1942 roku, autor – wieloletni
dziennikarz „Newsweeka” (naturalnie amerykańskiej
edycji tygodnika), przed laty korespondent
w Moskwie i Warszawie, syn polskiego adwokata
i polityka emigracyjnego Zygmunta, spokrewniony
ze sławnym architektem Juliuszem – nazywa największym starciem
w dziejach ludzkości. Opierając się na niedawno odtajnionych dokumentach
z radzieckich archiwów, na relacjach tych, którzy przeżyli, oraz na
raportach zachodnich dyplomatów i korespondencjach dziennikarzy,
kreśli pełen obraz tego przerażającego starcia dwóch armii.
Składają się nań nie tylko wielkie liczby: 7 milionów walczących,
straty sięgające łącznie 2,5 miliona zabitych, rannych i zaginionych, ale
też błędy popełnione przez Hitlera i Stalina, granicząca z buntem panika
w Moskwie, działania NKWD oraz mnóstwo innych, nieznanych
dotychczas faktów. Odwołanie do dzienników i listów żołnierzy biorących
udział w bitwie po obu stronach dopełnia ten wizerunek w bardzo
ludzkim sensie i wymiarze.
Warsztatu Nagorskiemu pozazdrościć może niejeden historyk.
Zwraca uwagę, na przykład, na polską amunicję znaleziona w lasach
pod Wiaźmą, gdzie przez kilka miesięcy toczyły się zażarte boje. Nie
sposób dziś ustalić, kto jej używał: Sowieci czy Niemcy. Wiadomo za
to, że naboje i pociski zanim tam trafiły, zostały jesienią 1939 roku zrabowane
z naszych arsenałów.
Czy istniała szansa zdobycia Kremla? Na pewno tak, choć pod
pewnymi warunkami. Gdyby zgodnie z wolą Heinza Guderiana skierowano
jego zagony pancerne prosto na stolicę Związku Sowieckiego,
a nie nakazano im jechać via Ukraina.
Ale ponieważ tak się nie stało, toteż jedynym zdobywca Moskwy
wciąż pozostaje hetman Stanisław Żółkiewski.