Heraklit przekonywał, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Kapitan Krzysztof Baranowski
udowadnia, iż ta starorzymska sentencja odnosi się też do większych
akwenów. Opłynąwszy bowiem
ponownie – po niemal trzydziestu
latach od „samotnego debiutu”
– ziemski glob, konstatuje jak bardzo zmienił się w tym czasie ocean. Niestety, na niekorzyść. Coraz
trudniej znaleźć tam samotność, złowić rybę, wykąpać się w czystej wodzie, nie wspominając o spotkaniu
z rekinem, orką czy… piratami.
Nawet cyklony, tajfuny i tym podobne sztormowe przykrości pokonać
jest dziś żeglarzowi znacznie łatwiej, bo technika marynistyczna uczyniła niesamowity postęp. Jachty
są znacznie bardziej wytrzymałe
i zwrotniejsze, aparatura nawigacyjna
pozwala precyzyjnie ustalić
skąd nadchodzi pogodowe niebezpieczeństwo,
zaś o pomoc jest zazwyczaj kogo poprosić. Czy zatem romantyczne rejsy szlakiem Magellana,
Cooka, względnie tragicznie zmarłego przed kilkoma laty Erica Taberly’ego odchodzą bezpowrotnie do lamusa? Autor nie stawia w tej kwestii kropki na „i”, ale może – jako
człowiek przesądny – po prostu nie chce zapeszyć?