Pieniądze są najlepszym afrodyzjakiem – takie jest chyba motto piśmiennictwa
Marka Żaka, który niczym meteor zabłysnął na literackim
firmamencie przed czterema laty powieścią „Szczęśliwy w III Rzeszy”.
Buńczucznie zuchwałą i niepoprawną politycznie. Od tego czasu rokrocznie
publikuje nową prozę. Zrazu napisał sequel literackiego debiutu,
wysyłając jego bohatera, doktora Marka Gara – przedsiębiorczego
i zdroworozsądkowego Polaka z Wielkopolski – do Stanów Zjednoczonych,
gdzie kontynuuje błyskotliwą karierę chemiczną zainaugurowaną
w koncernie Bayera, wikłając się w kolejne romanse z wysoce urodziwymi
niewiastami. Polak potrafi – chce się przywołać hasło Tadeusza
Strumffa, wymyślone cztery dekady temu dla politycznej wizji Drugiej
Polski towarzysza Sztygara.
Po rozstaniu (czy definitywnym?) z dr. Garem Żak, jak sądzę obficie
posiłkując się autopsją, opisał historię bezpardonowej walki o prymat
we współczesnej branży farmaceutycznej („Bieg”), a potem wykpił
„Globalne ocieplenie” (w powieści pod takim właśnie tytułem), na
którym tak wielu zbija dziś kokosy.
Tym razem autor czterech powieści – i współautor dwu urodziwych
córek – zmienił literacką formę. „Gwałt w Nowym Jorku”
to zbiór ośmiu opowiadań obyczajowo-społecznych z mocnym akcentem
finansowym. Doprawionych seksem – wyróżnikiem Żakowego
pióra. Jeden z bohaterów książki nosi nazwisko Robredo, co chyba
nie jest li tylko przypadkiem, znając tenisową żyłkę autora. Z kolei
w tytule „Tosca” niewątpliwie rezonuje jego operowa pasja.
Tytułowe opowiadanie dyskontuje historię pewnego postępowego
Europejczyka, oskarżonego o gwałt na latynoskiej pokojówce w renomowanym
amerykańskim hotelu. Mnie najbardziej spodobało się inne,
afirmujące absolutną nieszkodliwość spirali kredytowej. Kto wie, czy nie
zechcę nawet sprawdzić jego wiarygodności. W takim przypadku jednak
bez wątpienia wykorzystam autora w charakterze żyranta.