Długa lista absolutnie wielkich dokonań Ozzy’ego Osbourna nie zmienia
faktu, że nie potrafię darować mu ani tego, co zrobił z siebie
w latach 80. (bezwstydnie przypomina nam to kolorowa wkładka ze
zdjęciami), ani też udziału jego z rodziną w kretyńskim telewizyjnym
show MTV („nie mieliśmy pojęcia, w co się pakujemy”), w którym
udowodnił, że można zrobić coś znacznie głupszego niż odgryzienie
na scenie gołębiej główki (książka wspomina, że był to nie gołąb,
a nietoperz – ale to raczej wszystko jedno…). Nie ma to jednak najmniejszego
znaczenia, gdy słyszy się pierwsze dźwięki „Crazy Train”
czy „Mr. Crowley” i czuje mrowienie na plecach i na policzkach. Gdy
w młodzieżowej kapeli gra się prościutkie, ale jakże wciąż świeże „Paranoid”
i gdy smakuje się wielki powrót Ozzy’ego z „No More Tears”
w latach 90. A książka? Cóż, świetna jest. Za rekomendację niechaj
służy cytat: „Dwa dni później kupiłem następny pierścionek i znowu
się zaręczyliśmy. Aż raz po 24-godzinnym ochlajstwie wracałem do
domu i mijałem cmentarz. Był tam świeżo wykopany grób, a na nim
bukiet kwiatów. Piękne kwiaty, naprawdę. Podpyliłem je i podarowałem
Sharon po powrocie do domu. Omal się nie popłakała ze wzruszenia.
Nagle łka i mówi: – Och, Ozzy, napisałeś mi nawet liścik, jakie
to romantyczne!”.