Nowa książka autora „Obłędu” jest bodaj najciekawszą z tych, jakie dotąd napisał. Jak w żadnej jawi się on tu czytelnikowi jako twórczy kontynuator myśli politycznej braci Mackiewiczów, Władysława Studnickiego, Mariana Zdziechowskiego. A także, co cieszy mnie szczególnie, jako wnikliwy znawca literatury kresowej ze sławną książką Józefa Mackiewicza „Lewa wolna” na czele. Książką, której „Pakt Piłsudski–Lenin” stanowi rozwinięcie i to niebywałe, przeprowadzone z iście sienkiewiczowską fantazją.
Tak się składa, że niemal równolegle z „Paktem Piłsudski–Lenin” ukazała się praca prof. Andrzeja Nowaka „Pierwsza zdrada Zachodu. Zapomniany appeasement – 1920”, w istocie traktująca o tym samym, a mianowicie o trudnym do wytłumaczenia wstrzymaniu (i to dwukrotnym) polskiej ofensywy w trakcie wojny z bolszewikami. Marszałek nie chciał pomóc „białym” Rosjanom i tym samym praktycznie wsparł chylącą się ku upadkowi Rosję bolszewicką. A po wygranej wojnie milcząco przystał na hańbiące warunki pokoju ryskiego. Takie są fakty, o których nie zwykło się u nas mówić głośno, bo jeśli ktoś
nawet przywoła negocjacje w Rydze, po których oddaliśmy 1,5 mln Polaków bolszewii na pewną śmierć, to winnym przyjęcia tak beznadziejnych warunków pokojowych uzna Stanisława Grabskiego, skądinąd jakże słusznie przez wnuka Tadeusza Rejtana nazwanego „Kainem”. Tymczasem to jednak Piłsudski trzymał wówczas w ręku władzę i choćby nawet musiał zrezygnować ze swoich planów federacyjnych, to nikt nie byłby w stanie przymusić go do milczącej zgody na coś tak niewiarygodnego: po zwycięskiej wojnie, po trumfach w bitwie warszawskiej i niemeńskiej lekką ręką pozbyć się 350 tys kilometrów kwadratowych naszej ojczyzny czyli połowy Rzeczypospolitej. I 18 milionów obywateli!
A jak mogło dojść do tego? „Profesor Andrzej Nowak w książce »Polska i trzy Rosje« napisał – czytamy – iż Piłsudski nie wsparł Denikina dlatego, że nie mógł, i dlatego, że nie chciał. W rzeczywistości było inaczej. Piłsudski nie wsparł Denikina dlatego, że nie chciał, chociaż mógł”.
Piłsudczycy zawyją na te słowa ze zgrozy. Jak to, ich Marszałek, wbrew temu, co wielokrotnie deklarował, zrezygnował z Polski wielkiej na rzecz Polski małej, rzekomo
spójnej etnicznie, co propagował, i owszem, ale… Roman Dmowski. Z kolei o stosunku naszych neoendeków do „Paktu Piłsudski – Lenin” nie będę się rozwodzić, bo wszystko jest jasne – spalą książkę i już. Ale zanim spalą, będą ją czytać po nocach z wypiekami na twarzy. Jak wszyscy zresztą. Bo to naprawdę niesamowita lektura, dowodząca m.in. tego, jak wielką wartością być może, tak postponowany w latach PRL, imperializm, a jakim zagrożeniem jest nacjonalizm.
Przywykliśmy w Polsce do historii, która wszystkie nasze niepowodzenia przypisuje wrażym działaniom jawnych i ukrytych nieprzyjaciół. Autor „Paktu Piłsudski-Lenin” winy szuka znacznie bliżej. I skłania do smutnych refleksji, bowiem jak to jest, że nawet naszych zwycięstw nie potrafimy zdyskontować. Przykład „Solidarności” pokazuje, że w tej materii niewiele zmienia się na lepsze.
I jeszcze jedno: Piotr Zychowicz nazywa traktat ryski rozbiorem Polski, sugerując, że dzień jego podpisania – 18 marca (1921 roku) winien być dniem żałoby narodowej.