Czwartek, 19 grudnia 2013
WydawcaBellona
AutorDominik Rutkowski
RecenzentTomasz Z. Zapert
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2013
Liczba stron304


Istnieje teoria, że druga książka stanowi
weryfikator literackiego talentu autora.
Jeżeli teoria ta jest prawdziwa, to Dominik
Rutkowski – który niespełna dwa lata
temu debiutował z wysokiego C powieścią
„Ile kroków do domu” – ma przed
sobą świetlaną przyszłość.

Schyłek II wojny światowej, Pomorze
zajęte już przez Sowietów. Współczesnych
Wandali – grabiących, palących, dewastujących
wszystko, na co się natkną. Pałających
szczególnym „afektem” do kobiet. Nie tylko
niemieckich. Przez położone w urokliwej
okolicy, wyposażone w funkcjonujące
mimo przejścia frontu dobra cywilizacyjne
miasteczko, mające statut uzdrowiska (Połczyn-
Zdrój?), przewijają się uchodźcy. Polacy
powracający z robót przymusowych,
popowstaniowi wygnańcy z Warszawy,
różnej narodowości więźniowie niemieckich
kacetów i jeńcy z oswobodzonych stalagów
i oflagów. Pośród nich także główny
bohater powieści Julian Żurawiecki, kresowiak
z konspiracyjną kartą życiorysu. Ponieważ
włada zarówno językiem niemiecki
jak i rosyjskim, sowiecki komendant miasteczka
– kapitan NKWD Paluchin – składa
mu propozycję nie do odrzucenia. Ma
zostać jego tłumaczem.

Niewiele wcześniej Polakowi groziła ze
strony czerwonoarmistów śmierć, przyjmuje
więc ofertę. I przez kilka tygodni z bliska śledzi
nie tylko dramatyczne wydarzenie na ziemi
niczyjej – bo państwowość tych terenów
na przełomie kwietnia i maja 1945 roku nie
wydaje się jeszcze przesądzona – ale także
na skutek zbiegu okoliczności, mimochodem
w nich uczestniczy. Na swojej drodze spotyka
Ukraińca, jeszcze niedawno walczącego
u boku III Rzeszy z bolszewikami; krajanki,
wędrujące do ojczyzny razem z dzieckiem,
upośledzonym w następstwie traumatycznych
przeżyć w Powstaniu Warszawskim, nie
wspominając o resztkach niemieckich autochtonów.
Niepokojącą fabułę śledzimy z kilku
perspektyw. Nie zawsze narratorem jest
Julian, jego los z dnia na dzień zdaje się być
coraz bardziej styczny z liniami życia innych
bohaterów. Aż do tragicznego – niczym z antycznej
tragedii – epilogu.

To zastanawiające, że ten okres naszych
dziejów najnowszych tak długo był ignorowany
przez polską literaturę. Przypominam
sobie jedynie dwa tytuły, w jakimś stopniu
nawiązujące do tych czasów
bezhołowia: „Toast”
Józef Hena, z dobrym
skutkiem przeniesiony na ekran przez duet
reżyserski Jerzy Hoffman-Edward Skórzewski
pod tytułem „Prawo i pięść” oraz
„Droga na Dziki Zachód” Wiesława Dymnego
– ze względów cenzuralnych niezrealizowany
scenariusz Wiesława Dymnego.
Akcja obydwu utworów rozgrywała
się jednak nieco później; odpowiednio latem
i jesienią 1945 roku, gdy większość Sowietów
ewakuowała się już do swej macierzy,
a raczkująca administracja polska tak
zwanych „ziem odzyskanych” zajmowała
się wysiedlaniem ludności niemieckiej
oraz walką z szabrownictwem. I to znalazło
odzwierciedlenie w kinie, że wspomnę
nieśmiertelnych „Samych swoich” wedle
scenariusza Andrzeja Mularczyka. Gwoli
ścisłości czas zatrzymany piórem Rutkowskiego
przeniósł na ekran przed rokiem
Wojciech Smarzowski. Tyle, że akcja „Róży”
(scenariusz Michał Szczerbic), nawiasem
mówiąc docenionej bardziej w Niemczech
niż w Polsce, toczy się na Mazurach.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ