Dawno nie czytałem równie udanych wierszy satyrycznych. Antoni
Pieńkowski, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem, póki do moich
rąk nie trafił obszerny zbiór jego wierszy „Randka na Nowym Świecie”,
widać, że uważnie czytał poezję Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego
i Jana Brzechwy, że równie uważnie wczytał się w lirykę Ludwika Jerzego
Kerna oraz Mariana Załuckiego.
Jak dowiaduję się z noty biograficznej, zamieszczonej na okładce,
jest Pieńkowski autorem kilku zbiorów opowiadań, a także reportaży.
W jego wierszach, o których można bez większego ryzyka powiedzieć,
że to liryczne reportaże, widać zresztą żyłkę dziennikarską.
Każdy z wierszy tego autora to zwięzła opowiastka, przypowiastka,
anegdotka. Konstrukcja niemal każdego z jego wierszy zasadza się na
wyrazistej, często dynamicznej akcji lirycznej.
Pieńkowski opisuje w swoich rymowanych i pełnych humoru
wierszach współczesną Polskę, współczesnych Polaków, którzy dzielą
się, jak w utworze otwierającym książkę na „My i oni”. Pisze o tym,
co zajmowało naszą wspólną, zbiorową uwagę: podsłuchy, donosy,
reformy, wybory, dwuznaczne związki biznesu z polityką. Znamienne,
że wiele wierszy opatrzył autor mottami zaczerpniętymi z prasy
codziennej.
Książkę wieńczy cykl ponad dwudziestu wierszy o szefach. Znajdziemy
tu kreślone cienką kreską konterfekty m.in. szefa głuptaka, szefa
gbura i szefa pociotka, ponadto szefa figuranta, szefa kukułkę i szefa
raptusa, a także szefa „który kiedyś był wysoko”, szefa „miłośnika kolan
do nieba”, wreszcie szefa „co sam nie weźmie i drugiemu nie da”. Nie
ulega wątpliwości, że wiersze Andrzeja Pieńkowskiego mogą przywrócić
wiarę w sens poezji satyrycznej dzisiaj.