Autor jest nie tylko znakomitym fotografem,
ale przede wszystkim niestrudzonym propagatorem
fotografowania, twórcą kilkunastu
poradników (w ostatnich latach skoncentrowanych
wokół fotografii cyfrowej). Czytałem
większość jego książek, ta jest jednak w jego
dorobku szczególna. Tym razem mniej mamy
informacji technicznych i praktycznych, za to
autor zaskakuje erudycją – uczy nas myśleć
o fotografii nie tylko w kontekście sceny, ale
w odniesieniu do bogatego dorobku historii fotografii i sztuk plastycznych.
Po co? Aby nie powielać schematów, ale i aby uczyć się od mistrzów: jak
wykorzystywać światło, perspektywę, akcję. Mamy omówienia zdjęć minimalistycznych
i bogatych w treść, wprowadzających harmonię i budujących
nastrój nieładu itd. Setki przedstawionych zdjęć wraz z konkretnymi omówieniami
i jakże ciekawym kontekstem kulturowym. Freeman dowodzi, że
robienie zdjęć to nie tylko opanowanie coraz bardziej intuicyjnego sprzętu,
nie tylko dobre kadrowanie, dobór głębi ostrości i czasu naświetlania.
„W moim odczuciu każde dobre zdjęcie jest wynikiem połączenia umysłu
fotografa, jego oka i aparatu” – dowodzi autor.