środa, 11 października 2023
WydawcaSzara Godzina
AutorMarzena Orczyk-Wiczkowska
RecenzentMirosława Łomnicka
Miejsce publikacjiKatowice
Rok publikacji2022
Liczba stron360
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 9/2023

Marzena Orczyk-Wiczkowska jest poetką i psycholożką, trzy lata temu wydała swoją pierwszą powieść „Ostatni cud”, o której napisano, że reprezentuje polski realizm magiczny w najlepszym wydaniu. Ta rekomendacja sprawiła, że sięgnęłam po ten tytuł. Realizm magiczny co prawda był, ale w odsłonie rodzimej, trochę przaśny i surowy. Książkę jednak zapamiętałam i z wielką ciekawością zabrałam się do lektury kolejnej pozycji tej autorki. Niestety, tym razem poszła w zupełnie innym kierunku. Zero magii, twardy realizm. Marzena Orczyk-Wiczkowska zwróciła się w stronę klimatów retro i przypadkiem lub nie trafiła w czas zainteresowań toposem literatury uzdrowiskowej. By przywołać tylko „Czarodziejską górę” Tomasza Manna i ujęcie à rebours tematu przez Olgę Tokarczuk w „Empuzjonie”. Uzdrowiska zakopiańskie były inspiracją dla „Sanatorium pod klepsydrą” Brunona Schulza. Podobnie jak u Tokarczuk, Sokołowsko na Dolnym Śląsku wystąpiło też u Joanny Bator w powieści „Gorzko, gorzko”. Można rzec, że cierpienia chorych uwznioślają autorów, bo wszyscy oni stworzyli dzieła wybitne. Po tematykę przedwojennego uzdrowiska sięgnął też i współczesny pisarz Marcin Szczygielski i stworzył mocno gatunkowy mroczny thriller „Sanato”. Jak widać, tematyka uzdrowiskowa może być pretekstem dla różnych pomysłów i klimatów literackich. Niestety ten mechanizm nie zadziałał w przypadku „Basiuli”. Owszem, widać, że autorka wykonała potężną pracę badawczą i całą swoją wiedzę o regionie i epoce z lat trzydziestych włożyła w tekst, wykorzystując każdy drobiazg, o którym się dowiedziała ze źródeł, m.in. w prasie przedwojennej. Do książki są dołączone zdjęcia pensjonatu, ogłoszenia prasowe i mapki. Ciekawe. Szkoda, ale wszystkie zebrane przez autorkę detale nie stanowią o jakości powieści. Nawet wtrącane wyrazy, dziś już nieznane, a wówczas używane, jak „gladysz”, „belątać się” czy „galopant”, nie smakują tak, jak powinny i nie podnoszą temperatury opowieści.

„Basiula”, opisywana jako powieść obyczajowo-historyczna z kryminałem w tle, nie dźwignęła tematu, ba, zbanalizowała go, tworząc mało klimatyczną historyjkę. Mam żal do Marzeny Orczyk-Wiczkowskiej, podwójny, a nawet potrójny. Odkryła perełkę – nieistniejący dziś kurort Basiula na terenie Zagłębia Dąbrowskiego, niedaleko Ząbkowic (nie Śląskich), który mógł stać się sceną arcyciekawych historii. „A tu pospolitość skrzeczy”, cytując Wyspiańskiego. Mało tego, wydobyła z czeluści zapomnienia charyzmatycznego polskiego duchownego, postać barwną i niejednoznaczną, założyciela Polskiego Kościoła Katolickiego Narodowego! Wśród robotników Zagłębia Dąbrowskiego głosił poglądy socjalistyczne. Praktykował ziołolecznictwo i prowadził pensjonat przyrodoleczniczy na terenie kolonii Basiula. Samotnie wychowywał córkę Indirę. Ksiądz Andrzej Huszno był pierwowzorem postaci księdza Kani z powieści „Czarne skrzydła” Juliusza Kaden-Bandrowskiego. Tymczasem w opowieści snutej w „Basiuli” ksiądz Andrzej Huszno pojawia się nie dość, że późno, to jeszcze jako osoba bez charakteru i stylu. A trzeci powód mojego żalu dotyczy głównej bohaterki Barbary Raszewskiej, która jest kolejnym zmarnowanym potencjałem, bo Orczyk-Wiczkowska wymyśliła (i to był dobry pomysł) na główną bohaterkę policjantkę. W latach trzydziestych takie kariery należały do wyjątków, wówczas kobieta, aby zostać policjantką, musiała być: odważna, asertywna, pewna siebie, ambitna i uparta. Raszewska jest wycofana, raczej nietowarzyska, sfrustrowana z powodu problemów zdrowotnych, zmaga się ze swoimi traumami. Daleko jej choćby do Stanisławy Kochaj z filmu „Magnezja”, wyjątkowo oryginalnie obmyślonej postaci policjantki, która zostaje w pamięci widza na długi czas. Na okładce książki wydawca (ciekawa jestem, czy pomysł był konsultowany z autorką?) umieścił ilustrację grzecznej panienki, która ma wizualizować główną bohaterkę Barbarę Raszewską, tymczasem panienka z okładki najbardziej kojarzy się ze słodkim romansem. A wątku romansowego w „Basiuli” tyle, co kot napłakał. Na dodatek książkę wydano w kategorii „większe litery”, czyli z myślą o osobach starszych bądź niedowidzących, co z kolei sugeruje dość dyskryminująco jej zawartość. A choć jestem w jednej z dwóch wymienionych grup, mnie wielkie litery nie pomagały w czytaniu, a wręcz przeszkadzały i musiałam używać okularów. Okazuje się, że walor staje się obciążeniem. W przypadku „Basiuli” to istotna wskazówka podczas lektury.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ