środa, 30 września 2020
WydawcaIskry
AutorKrzysztof Varga
RecenzentEwa Tenderenda-Ożóg
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2020
Liczba stron636
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 9/2020

Vargę zawsze warto czytać. Choćby dla jego świetnej narracji, doskonałej ironii i celnych spostrzeżeń. Tym razem daje się poznać jako diarysta. Autor „Trocin” rozpoczął swe zapiski 25 kwietnia 2018 roku, a ostatnie zdania pisze 21 marca 2020 roku, czyli w okresie, kiedy po całym świecie rozprzestrzenia się pandemia COVID-19. „Obudziwszy się w  stanie niezrozumiałej euforii, połączonej z bezdenną rozpaczą postanowiłem rozpocząć wreszcie te zapiski dziennikowe. Rzecz chodziła mi po głowie od dawna, od lat dopadały mnie obsesyjne myśli o diarystyce, rozsądnie odkładałem te ciągoty na bok, powstrzymywałem się niczym nałogowiec przed kielichem. Doszedłszy jednak wreszcie do symbolicznego wieku, uznałem, że czas stanąć w prawdzie i zderzyć się z rzeczywistością” – tymi słowami rozpoczyna swoje kroniki codzienne, wyjaśniając, czemu zdecydował się na tego rodzaju ekshibicjonizm.

Pisarz prowadzi zapiski z jednej strony osobiste, a z drugiej uniwersalne. Na karty pamiętnika przelewa swoje obserwacje, wrażenia i refleksje na temat aktualnej sytuacji politycznej w kraju, polskiego Kościoła, opisuje osobiste doświadczenia duchowe i sercowe, przywołuje opowiastki rodzinne. Poza tym trochę futbolu, sporo o filmach, Warszawie, warszawskich księgarniach i antykwariatach, o artystycznych doświadczeniach, przyjaźniach, dużo ironii, autoironia w zdrowych proporcjach, standardowa porcja sarkazmu i konkretna dawka goryczy.

Ponieważ felietonista „Dużego Formatu” ma dar opowiadania i formułowania trafnych point, tekst czyta się świetnie, chociaż czasami dobrze jest lekturę przerwać i zamyślić się nad słowami autora.

W „Dzienniku hipopotama” najciekawsze są fragmenty poświęcone literaturze, ulubionym książkom autora. Z jego zapisków wyłania się mozaikowy obraz współczesnej polskiej kultury. A jest on niestety dość smutny. Szczególnie źle wypada współczesna literatura. Jak słusznie zauważa autor, obecnie literatura sprowadzona została do funkcji czysto rynkowej, staje się bardzo ulotna, mamy do czynienia z zalewem „produktów przemysłu papierniczego”, „produktów przemysłu pisarsko-promocyjnego”, książek źle napisanych, z użyciem jak najmniejszego zasobu słów. „Uważność czytania jednak zupełnie zanikła w nadmiarze produktów książkowych, które czyta się pobieżnie, w pośpiechu, by zaliczyć” – konstatuje Varga. W innym miejscu czytamy: „Prawda o kulturze jest z grubsza taka, że liczy się ten, kto śpiewa tekst piosenki, a nie ten, kto go napisał. Liczy się ten, kto firmuje książkę, a nie ten, kto ją wymyślił i napisał. Liczy się wyłącznie wizerunek, fasada, nachalna promocja, brutalna reklama. (…) Liczą się liczby sprzedanych egzemplarzy, nie zaś naga i przerażająca w swej nagości prawda”. Gorzkie, ale jakże to celne! Takich smacznych spostrzeżeń czytelnik znajdzie w tej książce wiele. Tomiszczu pikanterii dodają wycieczki personalne. Razy krytyczne sypią się gęsto, na Twardocha i na Mroza, na Lipińską i Żulczyka. Varga komentuje, analizuje, dogryza, ale nie koloruje.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ