Książki kucharskie już dawno zamieniły się w opowieści kulinarne – gdy czasem zdejmuję z półki „Kuchnię polską”, dłużej kiwam nad nią głową, niż wyszukuję przepisy. Bo owa „Kuchnia” to encyklopedia czy też słownik, suchy zbiór receptur i użytecznych uwag, okraszonych introdukcjami jakby przeniesionymi z podręcznika zbiorowego żywienia. Czy było to złe podejście? Wtedy jedyne znane, nikt nie myślał o narracjach historyczno-geograficznych (dla przykładu), dla których przepisy stanowiły niejako ozdobę, wisienkę na torcie, nomen omen. Dziś nawet w gazecie codziennej, szczególnie w elektronicznych edycjach, znaleźć można kulinarne porady zarówno te najprostsze, jak i skierowane do bardziej wprawnych „mistrzów patelni”.
Brak miejsca na stronach sprawia, że brak im narracyjnej panierki, podczas gdy Dionisios Sturis swą opowieść o „greckiej kuchni radości” otwiera pięknym, poruszającym wspomnieniem matki, od której uczył się gotowania, smaków, praktyki. Grecja przyszła później – ale została już na stałe; jak sam przyznaje, gotuje i je niemal wyłącznie po grecku. I ma sporo racji (potwierdzają to lekarze na całym świecie), choć ta książka podaje wyłącznie wegetariańskie przepisy, co nie wszystkim amatorom helleńskiej kuchni może się podobać. Mnie brak ryb, owoców morza, jagnięciny, nie samą sałatką wszak człowiek żyje, zaś ociekające słodyczą desery nigdy mnie nie kusiły. Ale zupy, humus, fawa, warzywa duszone i pieczone, ciasto filo z przeróżnym nadzieniem… Smacznego!