Porażająca lektura. Śledzę historyczne narracje Piotra Zychowicza od wielu lat, przekonują mnie jego argumenty, choć – jako niehistoryk – nie jestem w stanie ocenić w pełni, dla przykładu, zasadności polemicznych tez Władysława Studnickiego, orędownika przedwojennego porozumienia i wojennej współpracy z hitlerowskimi Niemcami.
Piotr ochoczo rzuca się na takie tematy, wyciągając w swych książkach (ta jest już 13. z kolei) wątki niezbyt przyjemne dla apologetów Świetlanej Przeszłości Rzeczypospolitej: ujawnia tajniki rozmów Piłsudskiego i Lenina; potępia powstanie warszawskie jako „zbiorowe samobójstwo popełnione w interesie Stalina”; pokazuje ludzi gotowych do kolaboracji i zdrady, kwestionuje zachowanie AK. Jest „publicystą wyklętym”, każda jego praca wywołuje oburzenie większości recenzentów z prawej i lewej strony barykady, a właściwie rowu, jaki dzieli od dłuższego czasu Polaków. Zagadnieniem „Czy Ameryka porzuci Polskę na pastwę Rosji” zajmuje się w najnowszej książce wespół z Jackiem Bartosiakiem, ekspertem do spraw geopolityki i geostrategii, twórcy think tanku Strategy&Future.
Czy zapowiadana w tytule III wojna rzeczywiście nadchodzi? Jeśli wierzyć naszym mediom – z prawej i lewej strony – to jej wybuch jest kwestią czasu. Nie „czy”, a „kiedy”. Co wywoła naciśnięcie czerwonego guzika aktywującego wyrzutnie atomowych rakiet? Stop! Nie o to w tej wojnie będzie chodziło, nie tak się ona potoczy, mówią autorzy. I przedstawiają możliwy teatr przyszłych potyczek. Konflikt wywoła rywalizacja Chin i USA – Ameryka zostaje w tyle, Kitaj przegania ją dziś na wielu polach, a z boku (niejednego) przygląda się Rosja. I czeka na okazję. A co czeka w tej rozgrywce nas, Polaków? Nader mało – brak nam w tej chwili strategii, uzbrojenia, sojuszników. Postawiliśmy na sojusz z Ameryką, ale gwarancje są marne – jak wiele razy w historii, zostaniemy z ręką w nocniku. Ręka będzie dumnie powiewała narodową flagą, upaćkaną niestety brunatną substancją. Nie mamy bowiem symetrii interesów z USA, choć wmawiają nam to nasi pożal się boże rządzący (nawet nazwanie ich „politykami” jakoś mi nie przychodzi na myśl) – Ameryka patrzy wedle swego nosa. Oceny naszego stanu uzbrojenia, hurraoptymistycznych zakupów amerykańskiego (a jakże) sprzętu, którego ani nie będziemy w stanie w pełni kontrolować (systemy satelitarne pozostaną domeną amerykańskich producentów), ani serwisować, ani nawet w pełni używać (czołgi abrams, z których jesteśmy tak dumni, są za ciężkie na zdecydowaną większość polskich mostów) – Bartosik i Zychowicz nie dają nam zbytnich szans… I winą za nasze nieprzygotowanie, osłabienie armii, braki w jej wyposażeniu obarczają jednoznacznie i zdecydowanie nieudaczników sprawujących, na nasz pohybel, władzę: „Podtykamy innym narodom pod nos naszą martyrologię i poświęcenie, a następnie liczymy na wdzięczność i podziw. Tymczasem taka postawa wywołuje na świecie tylko politowanie”. Zamknęliśmy się, piszą dosadnie, w polityce opartej na jęczeniu i fochach, nie na realnych zdolnościach. Nie potrafimy przejść do geopolityki, dalekosiężnych strategii; lubujemy się w martyrologii, gdy dla świata ma ona zerowe znaczenie. Mamy PKB większe niż Izrael, ale nie potrafimy tak dobrze – mądrze, z rozmysłem, skutecznie – wydawać pieniędzy na zbrojenia. W efekcie nie jesteśmy przygotowani do nadchodzącego konfliktu – winni są rządzący, obaj autorzy nie mają żadnych wątpliwości. Tyle że nikt tych półgłówków nie rozliczy – a oni liczą, że jakoś im się uda. No bo gdy nadejdzie III wojna światowa, to nikt nie będzie przecież gonił za byłym ministrem, który kupił nieprzydatne czołgi…