Czwartek, 9 kwietnia 2020
WydawcaZnak
AutorKatarzyna Bik
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiKraków
Rok publikacji2019
Liczba stron398
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2020

Doskonale udokumentowana, po wielokroć sprawdzona i porywająco napisana „biografia” obrazu, czyli „Damy z gronostajem”, najważniejszego bodaj i najdroższego portretu w polskich zbiorach. To drugie określenie – „wielokroć sprawdzona” – jest bardzo istotne, jako że autorka, historyczka sztuki i dziennikarka, od wielu lat pracująca w krakowskim Muzeum Narodowym, signorę Cecilię Gallerani, kochankę Lodovica „Maura” Sforzy, księcia Mediolanu, przebadała rzetelniej niż połączone siły międzynarodowych wywiadów. Tyle żartów, teraz do rzeczy.

Od XVIII wieku możemy chwalić się portretem pędzla Leonarda. To niezbyt precyzyjne sformułowanie, bo wtedy, gdy portret trafił do zbiorów rodziny Czartoryskich, nikt się tym specjalnie nie chwalił – ot, kolejny nabytek, ładny obrazek, podobał się, warto go mieć, mówią, że to może być Leonardo, choć niby on sławny, ale mniej jako malarz, a bardziej jako „scenograf widowisk parateatralnych”. Dooobrze, kupujemy. „Obraz kobiety nazwanej La Belle Ferroniere, kochanki Franciszka I, króla francuskiego, malowany przez Leonarda da Vinci”, jak brzmiał opis w puławskim Domu Gotyckim, kupił swojej matce Izabeli z Flemingów Czartoryskiej jej syn, Adam Jerzy, którego, gotowa stworzyć kolekcję artystycznych obiektów, wysłała na „zakupy” do europejskich krajów. Uparła się, by przywiózł jej „jaką ładną statuę […] lwa marmurowego, albo panterę”. Dostała zwierzątko, bo strasznie „pana Adama kochanego” zamęczała swymi prośbami, ale ten na szczęście kupił jeszcze parę obrazków. Oj, co to z nimi się działo!…

„Trzech ich było, trzech z fasonem” – na ścianach Domu Gotyckiego zawisły obrazy uznawane do dziś za najbardziej liczące się w polskich zbiorach: Rembrandt, Leonardo i Rafael. Brakuje nam dziś tego ostatniego, zrabowany przez Niemców w czasie II wojny, może znajdować się za oceanem. Nie wiemy, nie wiadomo, czy i kiedy się dowiemy. Portret Cecilii możemy jednak podziwiać, nienaruszony, odrestaurowany, zakonserwowany, mimo jej wielu podróży po świecie. A skąd wiemy, że to właśnie owa dama? Tu ukłon w stronę autorki – przytacza nie tylko dokumenty, ale szczegółowo opisuje ich odczytywanie, znawcy bowiem nie od razu zaakceptowali autorstwo, większe jeszcze wątpliwości mając co do postaci modelki, vide uznanie jej za kochanicę Francuza, gdy była przecież wybranką Sforzy. Obraz namalowany został pod koniec XV wieku, polskie badania pozwoliły ustalić dokładną, niemal co do roku datę: prof. Żygulski, specjalista od średniowiecznych ubiorów, precyzyjnie określił czas powstania dzieła dzięki dogłębnej znajomości krojów i materii używanych w owych czasach. Taki wykrój dekoltu mógł pojawić się w Italii dopiero w 1495 roku, wskazują na to europejskie źródła…

Podobnych ciekawostek i anegdot jest w książce multum. Niemało stron poświęconych jest dziwnemu źwierzu pieszczonemu przez Cecilię – gronostaj? łasiczka? kuna? a może fretka? Szczegółów technicznych też nie brak: rodzaj drewna (bo obraz malowany jest na desce), farb, podmalunków, zmian odkrytych w serii prześwietleń i badań prowadzonych w różnych muzealnych pracowniach. Bo to też opisane jest szczegółowo, „Dama” zwiedziła wiele krajów, początkowo podnosząc splendor polskich zasobów, później już zwyczajnie zarabiając na swoje utrzymanie – tak, tak, przyjęcie zaproszenia to dziś setki tysięcy dolarów wypłacanych krakowskiemu muzeum.

Któremu? „Początkowo Muzeum Narodowe w Krakowie i Fundacja Książąt Czartoryskich tworzyły związek idealny, ale z czasem stosunki między państwem i prywatnym właścicielem popsuły się”, pisze Bik. I dalej: „Zdominowany przez przedstawicieli rodziny Czartoryskich zarząd fundacji rozpoczął realizowanie planu oderwania zbiorów od Muzeum Narodowego”. Manipulowano przy statucie, członków zarządu zmieniano szybciej niż rządowych ministrów. W końcu dokonano „transakcji stulecia”, minister kultury wyłożył 100 milionów euro (plus osiem milionów VAT), by przejąć to, co w opinii wielu Polaków już od dawna do nich należało. „Był to zakup i darowizna w jednym, z opcją rozwiązań przyszłościowych”, cytuje min. Glińskiego autorka. „Nacjonalizacją za odszkodowaniem” – nazwała tę operację Małgorzata Omilanowska, poprzedniczka obecnego ministra. „Takich pytań sto”, można przywołać piosenkę Kabaretu Starszych Panów. Oni obiecywali, że nie spoczną, aż sprawdzą – czy można w tym przypadku też na to, nomen omen, liczyć? Choć „najdroższej” to zapewne obojętne…

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ