Czwartek, 4 kwietnia 2024
WydawcaCzarne
AutorAleksandra Suława
RecenzentMirosława Łomnicka
Miejsce publikacjiWołowiec
Rok publikacji2023
Liczba stron426
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2024

Sięgając po kolejną książkę wydaną w niezawodnej serii „Sulina”, najpierw zachwycam się jej minimalistyczną i charakterystyczną formą: białą okładką z czarnym zdjęciem. Fotografii dłużej się przyglądam, bo wprowadza w klimat i nastrój książki. Jest na niej mężczyzna, a na pierwszym planie – pięć białych królików, jakby wyskoczyły jakiemuś iluzjoniście z kapelusza. Zachęcające, wróżące zagadkę. Aleksandra Suława, dziennikarka, historyczka, reporterka, jest wnuczką reemigranta z Francji i doszła do wniosku, że historia jej dziadka Franciszka Suławy, urodzonego jako Francois w niewielkiej górniczej miejscowości Haillicourt, jest na tyle intrygująca, że warto podzielić się nią z czytelnikami. Obycie dziennikarskie i sprawność językowa sprawiły, że spod jej pióra wyszła ciekawa opowieść. O górnikach wracających po wojnie z Zachodu my, starsze pokolenie, wiedzieliśmy tyle, ile opowiadał nam Edward Gierek, najsłynniejszy chyba górnik, a później I sekretarz PZPR w latach 1970–1980, a opowiadał niewiele. W książce „Przy rodzicach nie parlować” Aleksandra Suława przywołuje i jego historię, wspomina też o strajku górniczym, w którym brał udział, by znaleźć się na czarnej liście nakazującej w 1934 roku opuszczenie Francji. Autorka zaczyna swą opowieść od czasów dużo wcześniejszych, gdy bieda w Polsce w latach dwudziestych XX wieku była tak wielka, że ludność masowo podejmowała desperacką decyzję o wyjeździe „za chlebem” m.in. do Francji, ale i do Stanów Zjednoczonych, Belgii, Niemiec, Łotwy, Kanady, Argentyny, Brazylii. W każdym kraju czekała na nich inna rzeczywistość. We Francji – nie najgorsza. Polacy, lokowani w górniczych rejonach, szybko zdobywali status materialny wyższy, niż mieli ci, którzy zostali w kraju. Tam organizują się, jednoczą, tworzą stowarzyszenia, mają czas, by kultywować własne zwyczaje. Czują się tam dobrze.

W książce jest kilka zdjęć ilustrujących ich wspólnotowe i kulturalne działania. Druga wojna światowa burzy porządek wszystkim, m.in. świeżo upieczonym emigrantom. Suława opisuje skomplikowane historie decyzji powrotowych, a są one równie masowe jak te o wyjeździe, które zapadały w latach dwudziestych. Zaczyna się najbardziej intrygująca część opowieści, o wielkim entuzjazmie reemigracyjnym, o wabikach władzy, a potem o wyzbywaniu się złudzeń, o tworzących się podziałach i rozgoryczeniu, o przywiązaniu do starego kraju i braku zakorzenienie, o wielkiej tęsknocie za Francją. Suława pisze o nowej władzy w Polsce, która okazuje swą bezwzględność i bezduszność, wycofuje się z obietnic, staje się podejrzliwa i opresyjna. Ciekawie porusza wątek wyjazdów do północnych krajów Afryki, które w PRL stały się swoistą próbą ucieczki. Losy przesiedleńców były różne, i trudne, i ciężkie. Niektórzy zapłacili za powrót do ukochanej ojczyzny wysoką cenę. Warto o tym wiedzieć, bo to kolejny, istotny i dosyć zagubiony dotąd puzzel, tak potrzebny w układance o naszych polskich losach. Autorka pokazuje je rzetelnie, z historyczną starannością, z nutą subtelnej nostalgii opisuje to, co do tej pory nie było opisane: ciekawy i mało znany epizod „Małej Francji” na Dolnym Śląsku. W 1997 roku powstało Stowarzyszenie Francuzów i Repatriantów z Francji na Dolnym Śląsku, z siedzibą w Wałbrzychu, które zapewniało m.in. bezpłatne kursy języka francuskiego dla potomków repatriantów, organizowało Konkurs Piosenki Francuskiej, dziś jest już prawie martwym tworem i tylko pomnik upamiętniający gen. de Gaulle’a przypomina ich najświetniejsze dni. Większość działań stowarzyszenia to wycieczki, spotkania, biesiady. W ostatnich latach otworzyli się na inne grupy narodowościowe, składające się na tożsamość Dolnoślązaków. Są rozgoryczeni, że trwa moda na repatriantów ze Wschodu i Polska zapomniała o repatriantach z Zachodu, czują się w tej ogólnonarodowej pamięci wyrzuceni na margines. Ta książka pokazuje, że wcale tak nie jest i być nie musi. To ciekawy przyczynek do dyskusji nad polskim nowoczesnym patriotyzmem. A może też i inspiracja dla filmowców, aby przyjrzeć się „naszym” Francuzom, jak swego czasu przejrzeli się producenci „Samych swoich”, na wieki wieków wpisując repatriantów zza Buga w polski krajobraz społeczny.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ