Podbój Marsa, podróże międzygwiezdne, nieśmiertelność i nasze miejsce poza Ziemią. Innymi słowy, zbiór informacji na temat tego, co chcielibyśmy, zderzony z tym, co aktualnie możemy – choć z pewnością jest już nieaktualny, bo angielska edycja książki ukazała się w 2016 roku. Większość, wedle mojej skromnej wiedzy, wciąż należy do kategorii „wishful thinking” nie tylko dlatego, że konstrukcje ogłoszone lata temu jako teoretycznie możliwe pozostały nimi nadal – nie posunęliśmy się w technicznych możliwościach aż tak bardzo, jak się inżynierom i konstruktorom wydawało – ale głównie z powodu pieniędzy: koszty wspominane przez prof. Kaku są olbrzymie, wręcz niewyobrażalne. Myślę, że wpierw należałoby skonstruować coś w rodzaju Wielkiego Zderzacza Dolarów na wzór potężnego akceleratora cząstek w CERN (który sam w sobie kosztował miliardy), by umożliwić naukowcom prowadzenie badań teoretycznych i praktycznych. A to stanie się równie prędko jak start rakiety do układu Alfa Centauri – czyli na pewno nie w tym ani w przyszłym stuleciu. Przykład: właśnie w CERN uznano, że silnik na antymaterię byłby rewelacyjnym sposobem poruszania statków kosmicznych – „konstrukcja byłaby dość prosta”, pisze Kaku. Tyle że do jego napędzania potrzeba duuuużo antymaterii – a jej gram kosztuje obecne około 70 bilionów dolarów. „Ja pas”, jak śpiewa Kasia Nosowska.
I tak na dobrą sprawę jest z każdym pomysłem: koszty, głupcze. No bo: „Winda umożliwiająca wyniesienie w Kosmos ładunków o ciężarze 20 ton mogłaby powstać jeszcze przed 2035 rokiem, pod warunkiem zapewnienia odpowiedniego poziomu finansowania i prac konstrukcyjnych”. No tak, grupa Dwa plus Jeden śpiewała o windzie do nieba już 40 lat temu z okładem… Wiele rzeczy „może ruszyć najwcześniej pod koniec tego stulecia” – a zatem mamy tu najczystsze gdybanie niczym w książkach Verne’a. I równie, zapewne, dalekie czy bliskie, jak kto woli, spełnienia.
Zacytuję znów autora: „Jak sam [Jeff Bezos] mówi, chodzi mu o to, żeby stworzyć możliwość odbywania podróży kosmicznych dla tych, którzy gotowi są za to zapłacić”. Inny wpis: „Chodzi mi głównie o ochronę Ziemi. Musimy mieć możliwość ewakuacji ludzkości”. Był przekonany, że wszystkie fabryki zanieczyszczające nasz glob uda się w końcu przenieść do przestrzeni kosmicznej.
„The way things are going”, by posłużyć się beatlesowską frazą, nigdy nie zdążymy z tym programem, najpierw sami rozwalimy Ziemię w drobny mak. Ujawniają to zresztą – krańcowy egoizm – wymieniane tu programy i zamysły: to szykowanie intergalaktycznego bunkra klasy deluxe dla bogatych. Reszta – do kosza. Albo do pracy we wspomnianych wyżej fabrykach. Tak, scifi w połączeniu z rzeczywistością pokazuje prawdę, o której nie chcemy wiedzieć.
Jestem sceptykiem i cynikiem, dorzucę więc na koniec własną wątpliwość: nawet jeśli koszty mogą wydać się do przełknięcia, pozostaje wciąż pytanie qui bono? Po co właściwie mamy się w to bawić? By sprawdzić, że możemy się tym zajmować? Czy żeby uciec z miejsca, które spieprzyliśmy do imentu i teraz szukamy nowego, by to powtórzyć?