Wakacje na Wolinie spędzałem ośmiokrotnie. Przy okazji sześciu pobytów w Międzyzdrojach oraz dwu w Grodnie zwiedziłem także okolicę, toteż tej publikacji oczekiwałem szczególnie. I nie zawiodłem się. Autor, pochodzący z opisywanych wysp, składa książką hołd dla swej małej ojczyzny. Skrupulatnie relacjonuje jej najnowszą historię – także przez pryzmat charakterystycznych postaci, takich jak Jan Papuga czy Lechosław Goździk. Koncentruje uwagę na lokalnym świecie flory i fauny. Ukazuje niepowtarzalne krajobrazy zewsząd otoczone wodą. Zarówno słoną, jak i słodką.
I w tym urzekającym malowniczością regionie kraju władze Polski Ludowej usiłowały na wszelkie sposoby znaleźć kulturowe i historyczne uzasadnienie dla odwiecznej ich polskości. Tu również miał się znajdować fragment „prastarych Ziem Piastowskich”. Tymczasem wysiadłszy z pociągu na stacji w Międzyzdrojach, wystarczyło przejść kilkadziesiąt metrów pod wiaduktem, by dotrzeć do starego cmentarza, gdzie inskrypcje nagrobne zapisano gotykiem. Albo wdrapać się na Kawczą Górę, by odnaleźć pozostałości po próbach „Wunderwaffe” Trzeciej Rzeszy. Dalsza wędrówka w kierunku wschodnim wiodła do szczelnie otoczonego gęstą siatką klifu nadmorskiego. Pierwotnie funkcjonował tam ośrodek wypoczynkowy „Balticberg” dla oficerów Kriegsmarine – ponoć bywali tam admirałowie Erich Raeder i Karl Doenitz. Pod koniec lat czterdziestych teren wyposażono w kilkadziesiąt domków letniskowych. Obiekt zrazu był dostępny jedynie dla kadry oficerskiej Ludowego Wojska Polskiego – urlopował w nim Konstanty Rokossowski. Potem pieczę nad „Grodnem” – określenie wzięło się stąd, że podobno w zamierzchłej przeszłości znajdowało się na tym obszarze grodzisko Słowian – przejęła Kancelaria Rady Ministrów. Dopiero od roku 1990 jest dostępny dla każdego. Zmierzając dalej na wschód, natrafimy na osadę Wisełka. Jak wieść niesie, nazwaną tak w roku 1945 na cześć małżonki Edwarda Osóbki-Morawskiego.