Piątek, 7 lutego 2020
WydawcaMando
AutorRafał Woś
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiKraków
Rok publikacji2019
Liczba stron268
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 1/2020

„Nieautoryzowana biografia polskiego kapitalizmu”, brzmi podtytuł. Gorzka dedykacja mówi: „Wszystkim, do których »Zimna trzydziestoletnia« uśmiechała się zbyt rzadko”. A kolejne 250 stron dowodnie wykazuje, że trzydziestoletnia faktycznie szczerzyła się jedynie do niektórych.

To kolejna książka cenionego i zadziornego publicysty ekonomicznego, która zbudowana jest niestety według znanego już schematu: mocne wejście, silne uderzenia i – zaskakująco słaby koniec. „Wstęp i rozwinięcie na szóstkę – oceniono by to zapewne w szkole – zakończenie… no dobrze, do poprawy”. Boję się jednak, że na zadowalający czytelnika finisz się nie doczekamy – autor musiałby ogłosić manifest.

Woś analizuje w swej książce życiorys III RP, której w tym roku stuknęło właśnie 30 lat. Zimna? Tak. Bo uparcie liberalna w podejściu do rynku, niezwracająca uwagi na ofiary takiego traktowania gospodarki. Chwalą ją za to na Zachodzie i to jej, mniemać można, wystarczy – zachodnie produkty w sklepach przysłoniły jej to, że to już nie import, a zalew dóbr wytwarzanych tanio u nas pod obcymi markami. Przyzwoliła na wejście obcego kapitału, nie stawiając żadnych warunków – „Waljuta, ty, waljuta, czekaj, już ci otwieram”, jak prześmiewczo zapraszał w jednej z piosenek Andrzej Rosiewicz.

Trzydziestoletnia nie broniła się zbytnio, cóż zresztą miała bidula wiedzieć o tym paskudnym świecie, to rodzice – imiona i nazwiska znane większości obywateli Rzeczypospolitej – ją do tego popchnęli. To oni zapewnili jej specyficzny, indywidualny tryb studiów, bez oglądania się na kolegów w innych częściach kraju, zwłaszcza tych jakby nieco zapomnianych, zwykle pakowanych do klasy B albo C. Wypowiedzi tych ludzi są poruszające: „Nie umiem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się szczerze śmiałam”, pisała księgowa zatrudniona w korporacji. To instytucje, które najmniej się trzydziestoletniej udały – Woś rozdział o nich mówiący tytułuje „Przemoc, której nie widać”. I każdy z czytelników o takiej przemocy miałby coś do dodania…

Autor oczywiście broni swej bohaterki, wymieniając np. jej obstawanie przy walutowej niezależności. Wiadomo, każdy Polak wie lepiej od reszty i ma „najmojszą” wizję tego, jak kraj powinien być (u)rządzony, ale przypuszczam, że opinie Wosia nie budzą zbytnich sprzeciwów. Zarówno dlatego, że jedni czytelnicy stoją po jego stronie, jak i dlatego, że drugich guzik to obchodzi – oni wiedzą swoje. Czy gdyby autor rozwinął zakończenie i podsunął przynajmniej kilka jasno zakreślonych sposobów postępowania, protestu, działania, czy to pchnęłoby ludzi do akcji? Może. Przyznaję się do skrajnego pesymizmu – marne są, moim zdaniem, szanse na poprawę w młodym pokoleniu, już nasiąkającym cynizmem wymieszanym ze strachem. Bo przemiany zachodzące w świecie przybrały nieznanej dotąd szybkości, oczekiwanie na zmiany pokoleniowe rządzących zaczyna przypominać permanentną nadzieję księcia Karola na objęcie brytyjskiego tronu – wiele wskazuje, że wyprzedzą go w tym synowie, i podobnie może być i u nas. Czasem żałuję jednak, że nie zobaczę tych nowych, nie przebierających w środkach, którzy szefowi takiej nieludzkiej korporacji po prostu obiją gębę, nie bacząc na tzw. realne ryzyko, jak nazywa je Woś. Bo tego ryzyka będzie coraz mniej – wszystkich poniżanych i mobbingowanych pracowników korporacji zastąpi sztuczna inteligencja. Prawdziwi zaś ludzie znajdą sobie – bo będą musieli – zajęcia, w których szefa będą znali od urodzenia. „Sam ze sobą na sam najlepiej się mam”, by przypomnieć dawny przebój…

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ