W serii poświęconej najwybitniejszym postaciom polskiego filmu, sceny i estrady, po biografiach Kory, Krzysztofa Krawczyka, Franciszka Pieczki, Bogdana Smolenia i Andrzeja Zauchy, przyszła kolej na Wielkiego Szu. Każdy miłośnik wielkiego aktorstwa wie, że tak nazwano Jana Nowickiego po wspaniałej roli w filmie Sylwestra Chęcińskiego. Chociaż z opowieści wynika, że do aktorstwa trafił dość przypadkowo, studia aktorskie traktował niezbyt serio, przerwał je, aby przez rok pracować pod ziemią w kopalni, to osiągnął mistrzostwo, czego najlepszym potwierdzeniem były jego role w spektaklach reżyserowanych przez Andrzeja Wajdę, jednego z najwyższych autorytetów i genialnego twórcę filmu, a także teatru. Po latach Nowicki wycofał się jednak z aktorstwa i z powodzeniem został pisarzem. A pisał zawsze wiecznym piórem, bo „to zmusza do myślenia”.
Jan Nowicki odszedł tak niedawno, w nocy z 6 na 7 grudnia 2022 roku, i jak wspominał jego przyjaciel Muniek Staszczyk: „chciałby odejść nagle, w łóżku swoim”. I tak się stało. Nie można jednak uwierzyć, że już go nie ma. Zwłaszcza gdy sam przeżyłem radość ze spotkań z nim i rozmów, a nawet wywiadu, jakiego mi udzielił. Był bezpośredni, szybko po poznaniu przełamywał dystans, chociaż był znany i podziwiany. Rafał Wojasiński, dzisiaj uznany pisarz, kiedyś debiutant wspierany przez mistrza, opowiadał mi o niezwykłej przyjaźni, jaką go obdarzył, o godzinach rozmów o życiu, z czego powstała opowieść „Jan Nowicki. Droga do domu”. Rafał Wojasiński potrafi pięknie słuchać i ze słów swego przyjaciela uplótł cichą i spokojną książkę. Również autorka biografii słuchać potrafi. Książkę zaczyna od wspomnienia, że „Jan Nowicki w niedbałej pozie, z charakterystyczną dla niego elegancką nonszalancją opowiada. Ale jak opowiada!”. I dalej pisze, że „Jan lubił robić wrażenie. I robił! Czarował słowem, uwodził uśmiechem, olśniewał głębią przemyśleń. Wielki Szuler. Łatwo się było nim zachwycić. I zachwycałam się za każdym razem!”. A teraz wraz z nią jej czytelnicy, wielbiciele Jana Nowickiego, owładnięci jego urokiem i magią, jaka wokół niego z biegiem lat narastała.
Miał też słabość do kobiet, których z nim i wokół niego było zawsze sporo. Ale największą czułość i największe uczucie, jak wzruszająco ukazuje autorka, okazał swej ostatniej partnerce Annie Kondratowicz, a miłość do niej „nie przyszła od razu, nie spadła jak wiosenny deszcz, rodziła się powoli, nieśmiało budziła do życia. Bo to miłość dojrzała. Odpowiedzialna. Czuła. Ciepła. Opiekuńcza. Zatroskana. Ostatnia”. Piękna!
Książkę dopełnia perfekcyjnie dobrany zestaw fotografii, głównie portretów oraz fotosów z filmu i teatru. Jest też kilka ujęć całkiem prywatnych, rodzinnych, jak z synem Łukaszem, od lat gwiazdorem telewizyjnym i znakomitym lektorem. I jeszcze jest starannie opracowane „Kalendarium”, które pozwala uporządkować sobie ten pełen zakrętów, ale też wspaniałych sukcesów życiorys.