Czwartek, 8 lipca 2021
WydawcaWielka Litera
AutorGrażyna Plebanek
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2021
Liczba stron414
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 6/2021

„Fascynują mnie niuanse współistnienia w Eu­ropie. Chodząc po Brukseli, zaglądam rów­nocześnie do zaułków mojej wschodnio­europejskiej głowy. Odwiedzam polskość przedzieloną szlabanem – tu siermiężny znak z napisem »socjalizm«, tam plakietka z neo­nem »kapitalizm«. Snuję się w oparach mar­tyrologii, zamiast gałęzi widzę sztandary, pod stopami pękają mi nie szyszki, a złudzenia. Drą się i jojczą bia­ło-czerwone ptaki, chwaląc własny ogon…”.

To nie jest przewodnik po Brukseli, nawet nie opowieść o Brukseli, raczej rozprawa z Belgią, krajem dla autorki miłym i sympatycznym, choć poza jego stolicę w tej narracji nie wy­chodzi. Belgia miała kilku już monarchów, ale dominuje Le­opold II, kawał zbója, oszusta i psychopatycznego kmiota z kompleksami, który swoją wolę potrafił narzucić poddanym – chętnym, to prawda, bo nagle stawali się mieszkańcami sa­modzielnego królestwa, a przy okazji współwłaścicielami bo­gatych afrykańskich posiadłości. Co do dziś im się czkaw­ką odbija, i oby tak było jak najdłużej, póki ostatni Belg nie pojmie stopnia podłości władcy. Można oczywiście tłuma­czyć ówczesne podejście do przejmowania dalekich ziem, by „nieść cywilizację”, ale ani wtedy, ani dziś nie da się bronić ob­cinania rąk jako arytmetycznego znacznika.

Autorka mieszka w Brukseli od 2005 roku, uwielbia to mia­sto, ono ją porywa i zachwyca, czuje się tu dobrze, odpowia­da jej klimat, atmosfera, architektura, głębokie poczucie mul­tikulti. Ale – mówię o sobie – nie potrafiła mnie przekonać, bym Brukselę miał wybrać jako miasto mej emerytury, nawet jeśli miałbym się w tej nie najtańszej metropolii z czego utrzy­mać. Może po prostu za mało w tej książce portretu Brukseli, zbyt on rozmyty, zbyt przytłacza go opis kraju. Mówiąc potocznie, wszystko się tu z d… kojarzy, zbyt wiele odniesień do paskudnego króla, wybielających go historyków, histerycz­nych mieszkańców, którym „inni” chcą przemodelować świe­tlaną historię. Doskonale to znamy z naszego otoczenia, więc można by teoretycznie przyklasnąć, tyle że Bruksela, mimo że nieustannie wspominana, na tym portrecie jest zaledwie tłem.

Czy to źle? Nie jestem w stanie dać jednoznacznej odpo­wiedzi. Mnie to przeszkadza, i o tym mówię. Inaczej widzę ten obraz jej pędzlem malowany – sam siebie pytam dlaczego. Znam wiele miast zasobnej zachodniej Europy, w kilku miesz­kałem (co tu podkreślam, by nie wyjść na turystę w mej ocenie książki), Bruksela dziwnie mnie nie urzekła. Nie czułem w niej „zwierzęcej, pogańskiej, boskiej, ludzkiej, niekrólewskiej” aury, tak pociągającej autorkę. „Piczka-zasadniczka”, od Berlina, Amsterdamu, Paryża wiele ją dzieliło. Najpewniej powinienem znów się tam wybrać, poczuć pod stopami Sen. Może tło na­bierze innych barw. Bo, paradoksalnie, lektura do tego zachę­ca – to narracja jest „zwierzęca”, autentycznie zaangażowana, pozbawiona rewerencji. Dlatego dobrze się to czyta.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ