Ciarkowska wydaje trzecią książkę i po raz kolejny próbuje nauczyć nas wrażliwości. W jakimś sensie jest to powieść moralizatorska, a już na pewno taka, z której można wiele dowiedzieć się o sobie.
Trochę się bałam tej książki. Pojawia się tu sporo o religii katolickiej i zastanawiałam się, jak ją autorka pokaże. Czy nie sprowadzi jej do banału? Czy nie spłaszczy jej, nie pozbawi znaczeń? Okazało się, że nie, ukazanych jest za to wiele aspektów wiary.
Główna bohaterka jest dorastającą dziewczyną. Być może określenie „bohaterka” w ogóle nie jest tutaj na miejscu, bo ona jest trochę jak cień, który się ślizga po ludzkich historiach. Poznajemy ją pośrednio z jej opowieści o rodzinie, sąsiadkach i sąsiadach. Ciarkowska znów zwraca uwagę na słowa, tym razem, jako nitki splatające się w całość, tworzące historie. Tekst ma formę dialogu, a właściwie monologu ostatecznie, bo drugi rozmówca, którym jest ksiądz, nie zabiera bezpośrednio głosu. Konstrukcja podobna jak u Myśliwskiego w „Traktacie o łuskaniu fasoli”, z różnymi wątkami w krótkiej formie i nie do końca chronologicznym ułożeniu, co oczywiście ma symulować prawdziwą rozmowę i kolejne przypominanie sobie o różnych wydarzeniach z naszego życia. Mimo tego przeskakiwania między wydarzeniami nie miałam problemu, by w książce się odnaleźć.
Ważnym elementem fabuły jest religia. Wydarzenia rozgrywają się w małej wsi, więc wieści roznoszą się szybko, a prywatność nie istnieje. W „Dewocjach” mamy praktycznie cały przekrój postaw, które można przyjąć wobec wiary – są i wątpiący, są wierzący gorliwie i szczerze, są i ci wierzący na pokaz. W pewnym stopniu role te wydają mi się przerysowane, a z drugiej wcale nie – przecież sama znam takich ludzi. Nie wiem, jakim cudem (żart nawiązujący do powieści!) Ciarkowska łączy te dwa przeciwieństwa, ale robi to umiejętnie. Kilkukrotnie pojawiały się opisy i dialogi wyjaśniające akcję (dlaczego ktoś zrobił tak, a nie inaczej itp.), jakby autorka chciała wyjaśnić wszystko od początku do końca. Gdyby pozostawiła trochę więcej miejsca dla czytelnika i jego domysłów, książka byłaby jeszcze bardziej wielowymiarowa.
Na koniec muszę wspomnieć o warsztacie autorki, bo powieść napisana jest mistrzowsko. Nie brakuje pięknych metafor, ciekawych dialogów oraz świetnego klimatu. Mamy tutaj zdecydowanie do czynienia z prozą poetycką. Pod tym względem nie jestem w stanie nic zarzucić. To jedna z tych książek, której wydarzenia rozgrywają się przed naszymi oczami i skrzypią pod palcami.
Komu mogłabym polecić „Dewocje”? Chyba przede wszystkim osobie, która jest gotowa zmierzyć się nie tylko ze swoją wiarą, ale również wiarą innych osób.