Niedziela, 2 października 2022
WydawcaPróby
AutorA.J. Liebling
TłumaczenieAnna Arno
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2022
Liczba stron190
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 9/2022

Lubię ładnie wydane książki – tomy Prób, sprawdzone edytorsko w serii „Zeszytów Literackich”, teraz nabrały specjalnego uroku. Z wdzięcznością dla wydawców biorę do ręki każdy kolejny wolumin, poręczny, zaprojektowany przyjaźnie dla czytelnika, z szytymi składkami, twardą okładką, płóciennym grzbietem i wklejoną zakładkową taśmą – to zasługa Janusza Górskiego, typografa o wiedzy i umiejętnościach nieporównywalnych, ale dalekiego od narzucania swej projektanckiej obecności. Chyba dzięki niemu autochwalbę Lieblinga jakoś zniosłem – czytam książki podczas codziennych podróży metrem, rozmiar i waga mają znaczenie…

A poważnie – pierwszym zdaniem okładkowego blurba jest deklaracja, którą, przyznaję, sam zaznaczyłem w tekście: „Żeby dobrze pisać o jedzeniu, trzeba mieć porządny apetyt”. Tyle że Liebling, choć żarłok niebywały, wszak pokonała go otyłość, w tym tomie rozlicza się z Paryżem, miastem jego dojrzewania jako smakosza, krytyka, przede wszystkim człowieka poznającego świat. Miał szczęście – uprzywilejowany Amerykanin w Europie cierpiącej na brak takich właśnie gości. Jego przeliczenia restauracyjnych rachunków pokazują, że nawet limitowane stypendium przekazywane mu ze Stanów przez ojca pozwalało na wygodne życie – nie zasobne ani dostatnie, wystarczająco wygodne, z wizytami w restauracjach, degustacjami alkoholi i wspieraniem towarzyskiej działalności różnych pań.

Były to czasy rzeczywiście ubogiej Europy, podnoszącej się powoli po zniszczeniach Wielkiej Wojny – pełnej entuzjazmu, nadziei, chęci do życia, ale jednak nieporównanie biedniejszej od Ameryki. Różnice miał wyrównać kryzys gospodarczy lat 1929-1933, rozbijający gospodarki całego świata; Stany wyszły z niego szybciej i sprawniej – gdyby szukać dowodów, to niech jednym z nich będzie fakt, że Liebling w 1935 został stałym i dobrze płaconym autorem „New Yorkera”, w którym mógł rozpływać się nie tylko nad swym ukochanym Paryżem i bardziej chyba jeszcze ukochaną pełną michą. Przymędza w tej książce, bo brak mu umiaru – a nie wszystkie dowcipy są dowcipne, analizy analityczne, zaś opisy faktycznie opisują rzeczywistość – ale nie jest w stanie, nie chce zresztą, ukryć swej fascynacji Paryżem. Nie Francją, bo on Francję obserwuje z perspektywy Paryża właśnie, zza stołu w ulubionej, niekoniecznie najbardziej znanej restauracji. Szkoda mu było czasu, by „między posiłkami” jeździć po kraju. Uczył się go w stolicy – „Nauka jedzenia, tak jak psychoanaliza, może przynieść klientowi korzyść, tylko jeśli jest świadomy kosztów”, pisał. On był, zaczynał od pół butelki różowego tavela, bo na tyle pozwalała mu kieszeń (wino jak najbardziej godne polecenia, dodam od siebie), później bywało lepiej, na stół wjeżdżały petrusy i białe hermitage. Liebling nie podaje przepisów, co zapisuję mu na plus, koncentruje się na ludziach, atmosferze, klimacie miasta, stąd nader ciekawe wstawki poświęcone na przykład walkom bokserskim czy ironiczne wspominki heroicznych ćwiczeń klubu wioślarskiego. Jego apetyt na Paryż jest autentyczny – lubił to miasto, czuł się w nim u siebie, „przeszłość płynęła tam równolegle do teraźniejszości”, pisze, i bardzo mu to pasowało.

Grubas zmarł młodo, sześćdziesiątki nie dociągnął. Ale, mon Dieu, daj nam takie życie…

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ