Czwartek, 9 kwietnia 2020
WydawcaWielka Litera
AutorJacek Fedorowicz
Tłumaczenie(to-rt)
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2019
Liczba stron288
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2020

„W tej opowieści postanowiłem skupić się na mojej miłości do kina, wieloletniej, uwieńczonej najpierw zaręczynami, potem krótkim szczęśliwym pożyciem, wreszcie zdradą, po której nastąpiła separacja” – anonsuje kolejny tom swych artystycznych wspomnień Jacek Fedorowicz, podkreślając, że przywołał sytuacje: „których żaden szanujący się scenarzysta nie umieści nigdy w żadnym scenariuszu, bo są zbyt mało prawdopodobne”. Kolorowo i żartobliwie przypomina, jak wyglądała praca na planie filmowym w dobie Peerelu. Poznał ją od podszewki, głównie dzięki współpracy ze Stanisławem Bareją. Wprawdzie zaowocowało to jedynie dwiema komediami („Poszukiwany, poszukiwana” i „Nie ma róży bez ognia”, pominąwszy epizod w serialu „Alternatywy 4”), ponieważ inne projekty storpedowała cenzura. Autor przypomina, że Bareję lekceważyło również środowisko filmowców, a wsparcie okazywało mu niewielu: „Poza Janem Łomnickim, przyjacielem z lat studenckich, oraz Jerzym Skolimowskim, którego szybko zmuszono do emigracji, miał Bareja w świecie filmowym chyba tylko jednego twórcę, który w niego uparcie wierzył, a był nim Tadeusz Konwicki. Poznał się na Barei i nie tylko uważał, że Bareję stać na coś znacznie lepszego niż dotychczas, ale też że to, co już zrobił, nie zasługuje na te kubły błota, które mu się serwuje. Taka opinia o Barei była wtedy szokująca. To było trochę tak, Moi Drodzy Młodsi, jakby w dzisiejszych czasach Krzysztof Penderecki oświadczał, że ceni sobie nad wyraz disco-polo, lubi, sam często słucha i uważa ten gatunek za przyszłość polskiej muzyki”.

Fedorowicz debiutował na ekranie w 1956 roku. „Kamera rozmiarami i kształtem przypominała średniej wielkości czołg. Oprócz Warszawy nikt o telewizji jeszcze nawet nie śnił. O stereo, kwadrofonii i dolby nikt wtedy jeszcze nie słyszał. Rejestracja filmu na taśmie o ograniczonej długości wymagała od ekipy filmowej niebywałej sprawności, skupienia i mnóstwa szczęścia. Okulary na nosie aktora mogły zepsuć całe ujęcie. Dla wielu aktorów prawdziwym koszmarem były postsynchrony – nie istniały wówczas zaawansowane narzędzia do idealnego scalenia dźwięku i obrazu. Charakteryzacja przypominała zabiegi cyrkowe, sympatia rekwizytora mogła uratować życie, a role kaskaderów grali główni aktorzy – w wielu przypadkach duble były niemożliwe”.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ