środa, 25 maja 2022
WydawcaWięź
AutorJanusz Górski, Elżbieta Pałasz
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2022
Liczba stron270
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 5/2022

Chwała profesorowi Januszowi Górskiemu za jego pomysł przypominania postaci znaczących dla historii polskiej sztuki. Pisałem niedawno o monografii Daniela Mroza, twórcy nieodmiennie łączonego z „Przekrojem”, tygodnikiem dla inteligencji (była kiedyś taka warstwa społeczna). Kolejnym tomem jest prezentacja postaci Mariana Stachurskiego, projektanta i grafika, który w swym krótkim, 49-letnim życiu potrafił nie tylko stworzyć wiele niezapomnianych okładek i plakatów, ale i zaznaczyć swą obecność charakterystycznym stylem: kreską („drapieżną, ostrą”, jak mówi córka Paulina), rytem, kolorem. A nie było to łatwe – w latach 50., 60. i 70. konkurencja na polskim rynku książki była ogromna, obok Stachurskiego pracowali wtedy tacy mistrzowie jak Jerzy Jaworowski, Jan Samuel Miklaszewski, Jan Młodożeniec, Andrzej Heidrich, Władysław Brykczyński, Janusz Grabiański, Hibner, Krajewski, Wilkoń, Świerzy, Bokiewicz, Freudenreich…

Lubił rysunek, świadomie korzystał z palety barw. Był fachowym liternikiem, jak zresztą każdy z ówczesnych artystów – napisy, tytuły, drobne teksty albo rysowało się ręcznie, albo dokładnie oznaczało krój i wymiar dla drukarza. Były to złote lata dla typografii, fotografia była praktycznie nieobecna na okładkach książek beletrystycznych czy młodzieżowych, atmosferę, przekaz, siłę wypowiedzi, sugestię fabuły pokazywała właśnie okładka: rysowana, kolorowana, ze zmyślnie ustawionymi napisami. Ale i samym liternictwem można było tworzyć obraz – przykładem okładka „Borów Tucholskich” z 1959, na której litery tytułu imitują pnie drzew. Niektóre z jego wcześniejszych, bardziej ascetycznych opracowań przywodzą na myśl karty z tomu „The Alphabet of Creation” amerykańskiego grafika Bena Shahna – surowe, wyraźne, czytelne, mocne.

Ogromnie utalentowany, zawsze podkreślał, że talent musi wspierać praca. A pracował szybko, w ciągu niespełna trzech dekad stworzył ponad 250 plakatów i, jak pisze autor, najwięcej okładek w historii polskiej książki. A doliczyć trzeba jeszcze ilustracje w książkach i czasopismach, kartki pocztowe, opracowania graficzne. Był w swej twórczości narratorem – opowiadał historie, zwracał uwagę na szczegół, nie pomijał drobnych elementów ubioru czy wyposażenia pokazanego w projekcie, anektował całą przestrzeń obwoluty, z grzbietem, skrzydełkami i dwiema stronami okładki. Szczególnie lubiły jego prace dzieci, zawsze potrafiące dopowiedzieć sobie to, co na okładce czy ilustracji było jedynie zasygnalizowane. Nie interesował go skrót, dlatego nie „załapał się” do panteonu Polskiej Szkoły Plakatu, wyznawców syntezy i symbolu.

Stachurski był jednak złożoną postacią. Wypytywane przez Janusza Górskiego córki i druga żona nie starają się tuszować pęknięcia w jego naturze – człowiek dobry, pozornie szczęśliwy, otwarty, „brat łata”, jak nawet mówi o nim któryś z kolegów, nękany równocześnie przez depresję męczącą go od lat, starannie skrywaną przed najbliższymi. Nieoczekiwana, nagła śmierć pierwszej żony złamała go, nie wydobył się już z zapaści, choć pokazywał na zewnątrz pogodną twarz. Z czasem przyszedł spadek twórczej formy, praca przestała go satysfakcjonować – musiał zarobić na rodzinę, stał się producentem okładek, kartek pocztowych, afiszów. Nie wytrzymał tego. Próbował, po raz ostatni, związać się z kobietą, niewiele starszą od jego córek, ale jej również nie dał w końcu dostępu do siebie. I jesienią 1980 roku odprowadził najmłodszą córkę na lekcję muzyki, a wracając do domu, powiesił się w parku. Samobójstwo, wierzył, było aktem odwagi, obroną swojego honoru. Z tym spierać się nie należy.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ