Książka dla adeptów włoszczyzny – bo wyruszając do Italii, spodziewamy się kraju znanego nam z wielu filmów i literackich przedstawień. Filmom nie do końca dowierzamy, literatura – wiadomo, musi stworzyć odpowiedni nastrój. A mieszkaniec Rzymu Piotr Kępiński pisze reportersko, nie dbając o nastrój ani o piękne klimaty. Mimo tego miasto daje się polubić, nawet z tytułowymi szczurami.
Znam Rzym nie najgorzej, przede wszystkim z racji tego, żem „homo pedestrus”, człowiek przemieszczający się piechotą. Każda wizyta to kolejne dziesiątki kilometrów nabite na prywatnym liczniku. W czerwcu, gdy temperatury już zaczęły przekraczać 40 stopni, zrezygnowaliśmy z wypraw za miasto, nie dopuszczając nawet myśli o dobrowolnym zamknięciu się w autobusie czy wagonie metra. Turystów było na tyle mało, że stanąwszy mniej więcej pośrodku via del Corso, można było zobaczyć oba końce tej długiej ulicy, piazza del Popolo od północy i piazza Venezia na południu, niemal licząc schody Vittoriano. Podobnie wyglądały ulice wiodące do Monte Mario i Foro Italico (zatrzymuję się od lat w okolicach ponte Nenni, więc to w pobliżu) – zwykle pełne mieszkańców, rzadziej turystów, teraz puste, pozwalające w spokoju i bez pośpiechu porównywać budynki, zaglądać na podwórka, znaleźć siedzące miejsce przed barem.
Kępiński po Rzymie chodzi i jeździ, gnany ciekawością, chęcią poznania ludzi, którzy w tym mieście mieszkają i żyją – rodowitych Włochów, ale i emigrantów, na przykład Romów, podobnie jak i w innych krajach serdecznie nielubianych, oskarżanych o wszelkie zło i niechcianych. Omija zabytki, antyki, starożytność, czyli standardowe pokusy oferowane turystom. Pisze o bukinistach, fryzjerach, dzielnicach trzymanych przez mafię, cmentarzach, alkoholikach, psach (czworonogach, nie policji). Paradne są szkice spoza centrum, pokazujące Sienę, Turyn, Sycylię, nieoczekiwane aspiracje Sardynii, by zostać… szwajcarskim kantonem. Czyni to zabawnie, pokpiwając sobie z ludzi, wydarzeń, zwyczajów, ale traktując wszystko ze zrozumieniem i akceptacją.
I znów pokreśliłem książkę, zaznaczając miejsca warte odwiedzin i rewizyt…