„Wasilewskiego córka,
krwi zacnej panienka,
Razem ze złodziejami?!
Azjatycka ręka
Ludzi z domów porywa,
W noc, w zimową porę.
A oważ Wandzia Moskwie dziś służy?
O horror! O crimen!
I głos rzekł mi, gdym w żałości urwał.
Czasem i z senatora narodzi się k…!”.
Tak o bohaterce tej solidnie udokumentowanej i napisanej z biglem książki pisał Józef Łobodowski. Wypada wyjaśnić, że ojciec Wandy Wasilewskiej, Leon, wybitny działacz niepodległościowy, socjalista, przez długi czas bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, był człowiekiem nienawidzącym wszystkiego, co rosyjskie i radzieckie, bo zagrażające – jak uważał – polskości. Córka z czasem stała się jego politycznym przeciwieństwem.
Piotr Lipiński, reporter podejmujący tematy naszych dziejów najnowszych, dementuje legendę, jakoby w II Rzeczpospolitej spotkały ją represje. Rzeczywiście wzywano ją na przesłuchania, lecz nigdy nie trafiła do więzienia. Przesadzała z twierdzeniem, że z powodów politycznych nie mogła dostać pracy nauczycielki, ponieważ posadę porzuciła z własnej woli.
Autor docieka również, dlaczego po zakończeniu II wojny światowej Wasilewska nie powróciła do Polski. To jeden z jej wielkich sekretów. Czy z czasem czuła się coraz gorzej wśród polskich komunistów? Czyżby była dla nich zbyt wielkim ciężarem, ponieważ symbolizowała bezgraniczne oddanie Stalinowi? Bo przecież polscy komuniści po wojnie próbowali przedstawiać się jako niezależni. A może pozostała w ZSRR za sprawą swego trzeciego i ostatniego męża, Ołeksandra Kornijczuka, twórcy ukraińskiego socrealizmu, polityka wysokiego szczebla? W Polsce nie odgrywałaby żadnej roli. Natomiast w Związku Radzieckim wciąż mogła liczyć na różne przywileje.
Rolę w historii wyznaczył jej przypadek. Dla Stalina początkowo była szczególnie cenna z uwagi na swe socjalistyczne korzenie. Na początku wojny sowiecki dyktator nie ufał polskim komunistom – to wynikało z przekonania, że w ich szeregach panoszą się agenci przedwojennej policji, co właśnie doprowadziło do rozwiązania KPP. Wasilewska wówczas po prostu lepiej mu pasowała. Radykalna socjalistka, na dokładkę autorka książek, które cenił. Bo już przed wojną jej powieści tłumaczono na rosyjski.
Niemniej komunistyczne ciągoty ujawniła już w Drugiej Rzeczpospolitej, redagując „Płomyczek” poświęcony Związkowi Sowieckiemu. Ten numer pisma dla dzieci, z marca 1936 roku, był pełen sowieckiej propagandy. Sama Wasilewska po latach to przyznawała. Z okładki uśmiechały się dwie sowieckie dziewczynki. W środku był między innymi list sowieckiego pioniera do angielskiego skauta opisujący, jak wspaniale żyje się w ZSRR. To była czysta fantazja, w rzeczywistości tekst popełnili autorzy gazety. Prorządowe media głosiły, że „Płomyczek” bolszewizuje dzieci. Afera zrobiła się olbrzymia, część nakładu czasopisma skonfiskowano. Sprawę nagłośnił arcypopularny „Ilustrowany Kurier Codzienny”. Wydawca „Płomyczka” nawet wytoczył mu proces, lecz go z kretesem przegrał, gdyż sąd bez trudu dopatrzył się w piśmie dla dzieci nachalnej indoktrynacji komunistycznej.