środa, 9 marca 2022
WydawcaBellona
AutorMałgorzata Trzcińska-Dąbrowska
RecenzentTomasz Zb. Zapert
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2021
Liczba stron220
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 2/2022

Rarytas varsavianistyczny. Bezpretensjonalna saga rodzinna (w głównej mierze dyskontująca koleje losu matki autorki; Zofia Koszelanka była w latach trzydziestych zeszłego stulecia wziętą plastyczką związaną, jakbyśmy dziś rzekli, z działem marketingu Domu Towarowego Braci Jabłkowskich, handlowej wizytówki tamtej epoki). Obcujemy z wysoce poznawczą narracją, wciągającą czytelnika od pierwszego akapitu.

To renomowana malarka, poetka i edytorka, ale także animatorka kształtowania dziecięcej wyobraźni poprzez literaturę. Czego doświadczyła również i moja progenitura – podczas niezapomnianych niedzielnych saloników organizowanych przed laty w gościnnych progach Klubu Księgarza na warszawskiej Starówce.

Zwracają uwagę walory odkrywcze tej równie wartkiej, co urokliwej prozy. Na przykład w co grywali nasi antenaci: „Krokiet… Dzisiaj zupełnie już zapomniana, niegdyś dworska gra plenerowa, która z racji ogromnej popularności została nawet włączona do dyscyplin olimpijskich podczas igrzysk rozgrywanych w 1900 roku w Paryżu. Polega na przeprowadzeniu kolorowych, drewnianych kul przez system bramek ustawionych na prostokątnym, trawiastym boisku o wymiarach 32 na 27 metrów. (…) W krokieta można grać jeden na jeden bądź drużynowo. Wygrywa ten, kto pierwszy przeprowadzi kulę swego koloru do bramki końcowej, która jest jednocześnie bramką inicjującą grę. (…) Drugą z gier – serso – pamiętam już z własnych doświadczeń. Wiklinowe kółko wyrzucało się w stronę uczestnika zabawy za pomocą drewnianej szpady, zaś przeciwnik musiał ją na taką szpadę złapać”.

Niemało miejsca w tej publikacji – dopracowanej do perfekcji pod względem ikonograficznym – zajmują epizody dotyczące działalności zawodowej jej bohaterki: „Parter Domu Towarowego Braci Jabłkowskich oferował bieliznę i galanterię męską tudzież męskie nakrycia głowy, rękawiczki, pończochy, tkaniny wełniane i bawełniane, perfumy i nesesery, a także wszelką norymberszczyznę, jak przed wojną nazywano podręczne drobiazgi, czyli: grzebienie, guziki, wstążki, agrafki, igły i nici oraz ozdoby oraz maskotki. Z wyrobu tych przedmiotów słynęła od średniowiecza bawarska Norymberga i właśnie od niej pochodził ten zapomniany dziś termin”.

Geograficzna etymologia jest za to myląca w przypadku tak zwanej „nicei”: „Nie miało to nic wspólnego z modnym francuskim kurortem. Otóż tak nazywano krawiecki zabieg, polegający na popruciu paltota, marynarki czy żakietu, przewrócenia materiału na nice, czyli na lewą stronę, i ponownym zaszyciu. Kupony nowej wełny były kilkukrotnie droższe od robocizny, a materiały jakościowo tak znakomite, że operacja nicowania jak najbardziej się opłacała. »Nicea« była więc i powszechnością, i wyrazem panującego przed wojną zdrowego praktycyzmu”.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ