Niech nikogo nie zmyli pastelowa okładka. Historia opisana w tej książce rozgrywa się w kraju rządzonym przez dyktatorski reżim. Wenezuelczycy walczą o codzienny byt, żyją z dnia na dzień, brakuje im żywności, lekarstw, opieki medycznej, prąd wyłączany jest na kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt godzin, całymi dniami brakuje wody. Kogo jeszcze stać na wyjazd, ucieka za granicę, bo ojczyzna nie zapewnia perspektyw na przyszłość, nie mówiąc już o środkach do życia.
Ta książka to opowieść o kobiecie walczącej nie o kraj, a o przetrwanie w kraju rządzonym przez dyktatora i jego wyznawców. Straciła matkę, jest samotna w mieście, w którym przemoc jest na porządku dziennym. Karina Sainz Borgo nie pozostawia złudzeń: „W tym kraju jedynym sprawnie działającym systemem jest machina zabijania i grabienia, inżynieria rabunku”, „Nie jesteśmy już państwem, lecz kompostownikiem”. Oto jak populizm doprowadza kraj do ruiny, kraj „siedzący” na ropie. Jedzenie jest kartą przetargową w zdobywaniu dusz, narodowa waluta jest gówno warta, z biedy okrada się nawet groby, prąd odcina się obywatelom ot tak, a środki higieniczne dla kobiet są na wagę złota.