Wstrząsający, wymowny i urzekający stylistyczną wirtuozerią reportaż. Z jednej strony pokazujący, że II wojna światowa dla jej uczestników czy też raczej świadków nigdy się nie zakończy. Z drugiej – dowodzący podłości i okrucieństwa osobników gatunku homo sapiens. Z trzeciej – przekonujący, że zło miewa zdolność eskalacji. Zastraszającej.
Rodziców autora zamordowali – z premedytacją – jesienią 1943 roku białoruscy sąsiedzi. Miejsca pochówku Weroniki i Albina synowi do dziś nie udało się ustalić. W rezultacie prowadzonego na własny użytek – przez ponad półwiecze! – dochodzenia poznał za to personalia zbrodniarzy. A także ich motywacje. Mieli ich kilka. Rabunek, zaszłości historyczne związane z podziałem lokalnych gruntów, a najbardziej potrzeba zemsty. Wobec wyżej stojących w hierarchii społecznej Polaków. W tym kontekście autor powątpiewa w celowość misji cywilizacyjnej przyświecającej naszym przodkom, niosącym przez stulecia na tereny Pokucia, Podola, Wołynia, Polesia czy Nowogródczyzny kaganek oświaty i kultury. Według Szperkowicza ta działalność skutkowała narastaniem niechęci autochtonów do przybyszów, jawiących się im niczym konkwistadorzy Inkom. W tej kwestii pozwolą sobie mieć całkowicie odmienne zdanie, ufając, że polskość przekroczy jeszcze kiedyś ponownie linię Curzona.
Prawdę powiedziawszy, ponadczasowa książka Szperkowicza zaskoczyła mnie tematycznie. Kojarzyłem go dotychczas z dziennikarstwa ekonomicznego, pracy korespondenta oraz zamiłowania do narciarstwa alpejskiego. Za czasów Nikity Chruszczowa i Leonida Breżniewa piastował stanowisko wysłannika redakcji „Życia Warszawy” w Związku Sowieckim. Przebywał w Moskwie razem z małżonką, Hanną Krall, co zaowocowało później sławetnym tomem reporterskim zatytułowanym „Na wschód od Arbatu”.
U progu dekady z ludzką twarzą towarzysza Edwarda Gierka Szperkowicz współtworzył „Życie i Nowoczesność”, cotygodniowy dodatek „ŻW”. Interwencyjne artykuły w nim zamieszczane oraz gruntowne analizy ekonomiczne, bezlitosne wobec gospodarczych poczynań aktualnej władzy, doprowadziły po kilku latach do zmian w redakcji. Ster przejęli ludzie utożsamiający się z wizją „drugiej Polski”, szeroko ją zresztą na łamach zachwalając.
Kolejnymi przystankami na zawodowej drodze Szperkowicza stały się redakcje: „Kultury”, „Przeglądu Technicznego”, „Odry” oraz „Gazety Wyborczej”. Swego czasu niemały rezonans wywołała jego sztuka teatralna „Stara sprawa”, poświęcona inżynierowi Janowi Wyżykowskiemu, odkrywcy pokładów miedziowych w Dolnośląskiem, sekowanemu przez rządzących Peerelem. Osobiście jednak najbardziej zaczytywałem się w książce, którą Szperkowicz przetłumaczył z języka francuskiego. Mam na myśli „Jak samemu nauczyć się jeździć na nartach” Georgesa Jouberta. Precyzyjne wskazówki, cenne rady i wyraziste sugestie w niej zawarte usiłowałem spożytkować na zakopiańskich stokach.