Życie pędzę dosyć monotonne i ograniczone, dobiegam do czterdziestki, studiowałem na uniwersytecie filologię romańską, jednak już na pierwszym roku poznałem swoją przyszłą żonę, pracowała w jednym z ministerstw i wkrótce obwieściła mi, że spodziewa się dziecka. Ożeniłem się i po drugim roku musiałem przerwać studia, bowiem ani żona, ani ja nie posiadaliśmy żadnego zaplecza materialnego w postaci bogatych rodziców czy krewnych. Byliśmy zdani wyłącznie na siebie. Zresztą mój ojciec odradzał mi tak wczesne małżeństwo. Jednak uparłem się i postanowiłem pociągnąć ten wózek. Pocieszałem się nadzieją, że tylko okresowo przerywam studia. Ale tak to trwa do dziś i dawno już właściwie zrezygnowałem z powrotu na uczelnię. Jako tako czytam po francusku i nieźle rozumiem. Kiedyś nawet czytywałem kryminały Simenona w oryginale z pomocą słownika. Lubiłem takie przedzieranie się przez tekst. No, z wymową oczywiście inna sprawa, na to trzeba treningu. A gdzie tu trenować francuską konwersację? Pracuję w spółdzielni transportowej jako dyspozytor ruchu, zarabiam około trzech tysięcy i tak sobie żyję. Przygaszone raczej bytowanie, ale porywów buntu nie odczuwam. Zdaję sobie sprawę z bezcelowości takiej szarpaniny. Mam kolegę właśnie, co nigdzie nie mógł miejsca zagrzać, inteligentny, wrażliwy, czegoś chciał, ale nie mierzył zamiarów na siły. I co teraz, rozpił się kompletnie. Polityką nie interesowałem się nigdy, ponieważ zdaję sobie sprawę, że rozgrywa się ona gdzieś w niedostępnych dla mnie regionach. Więc też szkoda nerwów na taką pasję. Do tej pory pamiętam, jak mój ojciec ślęczał godzinami przy radiu, wsłuchując się w różne zagraniczne audycje i coś tam prorokował. Oczywiście nic się z tego nie sprawdziło. Posiadam mieszkanie w starym budownictwie, dwa pokoje z kuchnią, obszerne i wysokie, duża różnica w porównaniu z tymi klitkami w blokach, jeden mankament – piece, i mieszka z nami również teściowa. Ale jest to spokojna i zgodna osoba, więc przysłowiowych konfliktów jak to z teściową u nas nie ma zupełnie, pozatem gotuje bardzo smaczne obiady. Kiedy tak zastanawiam się nad moim życiem, to niewiele mogę ponad to dodać. Jeszcze od dwóch lat mamy telewizor, wracam z pracy, wkładam kapcie i gapię się w ekran, około dziesiątej morzy mnie senność i udaję się na spoczynek. Czasem czytam książki, zawsze lubiłem książki, moi ulubieni pisarze to Dostojewski, Faulkner, z dawniejszych Stendhal, ostatnio rozczytuję się w Buninie. Ta historia kadeta Jełagina i tej polskiej aktorki, zapomniałem nazwiska, niebywała i osnuta na tle faktów. Niepokoje, namiętności, ciemne ludzkie sprawy; wszystko to w jakiś sposób fascynuje mnie, a dzięki literaturze nie potrzebuję tego szukać w życiu. Jest to jakby wentyl swoisty, poczytam i mam z głowy. Teraz czytam znacznie mniej, muszę pomagać synowi w odrabianiu lekcji. Taki ojcowski obowiązek. Chłopak jest przed maturą i bardzo chciałbym, żeby był kimś. Ale czasem spoglądam na jego perkaty nosek, rumiane policzki i ogarniają mnie wątpliwości. Czytam mu co celniejsze fragmenty z moich wybranych autorów, a on ziewa. Próbuję z nim dyskutować na tematy filozoficzne, o sensie życia, szczęściu, wierności ideałom, a on potakuje bez śladu ożywienia. I tylko w wolnych chwilach z pasją grywa na gitarze. Taka młodzieżowa mania. Niech sobie gra, macham ręką. To byłoby już wszystko. Jeszcze jeździmy na wczasy pracownicze, najchętniej pod Augustów albo nad morze, do Niechorza. Dla mnie to żaden wypoczynek, tłok na plaży, tłok w kawiarniach, a jak już zacznie padać, to w domku kampingowym wprost wytrzymać nie można. Ale tak już się utarło. Jeździmy przeważnie w sierpniu. Wódki raczej unikam. Nie lubię, ponadto znam swoje obowiązki, nie pozwalam sobie na zbyt kosztowne wydatki. Być może ma to również przyczynę z wczesnej młodości, kiedy nieopatrznie przyjąłem zakład, że wypiję pół litra w piętnaście minut… A w mojej pracy okazje alkoholowe trafiają się nader często. Konwojenci, kierowcy, to nielicha zgraja ochlapusów. Pozatem u nas w Warsepie tak już się utarło, że wszystkie sprawy należy załatwiać przy kieliszku. Ale staram się zachowywać powściągliwość, oni po całej musztardówce, ja ledwie maczam usta. Tylko raz pozwoliłem sobie na znacznie więcej. Miałem nieprzyjemny dzień, nic robić nie mogłem, siedziałem wpatrzony w okno i obgryzałem ołówek, a w głowie snuł mi się natrętnie jakby bilans całego mojego życia. To wszystko, co powiedziałem powyżej właśnie. Wydawał mi się ten bilans obrzydliwie szary i nijaki. Rozmyte wszystko, roztopione, brak celu, perspektywy, po prostu wegetacja. Analizowałem też sprawę z żoną. Właściwie nigdy specjalnie mocnych więzi między nami nie było, wpierw dość intensywne łóżko, potem przyszła codzienność, dziecko, kłopoty, łóżko bardzo już rzadko, rozmawialiśmy tylko, konkretnie, nigdy tak od serca, z głębi, nie miała żadnych zainteresowań poza gospodarstwem domowym, w międzyczasie znacznie się postarzała. W sumie tak zwana dobra żona na pewno. I jeszcze długo o sobie myślałem. Narodził się we mnie dziwny niepokój. Po co to wszystko? Czy nie można inaczej? Dlatego też jak przyszli kierowcy i konwojenci z kartami do podpisania i jak zwykle mieli te swoje prywatne sprawy do załatwienia, lewe kursy i tak dalej; więc kiedy zaczęli wyciągać ze swoich przepaścistych kieszeni butelki z wódką, to tym razem przyjąłem ich poczęstunek ochoczo. Po co się dręczyć, lepiej zagłuszyć gorzkie refleksje pijacką, hałaśliwą euforią. Piłem więc równo z nimi. Po skończeniu urzędowania przenieśliśmy się do pobliskiej knajpy. Też miałem ze sobą jakieś pieniądze. Potem już byłem bez grosza, ale oni jeszcze mieli. Dalej piliśmy. Zrobiło się już późno. Nasza kompania zaczęła się rozchodzić do domów. Natomiast ja nie chciałem wracać. Już tylko zostałem z jednym kierowcą, najgorliwszym wielbicielem pijackiej zabawy. Bełkot i pocałunki, wyznanie dozgonnej przyjaźni. W końcu knajpę zamknięto, a my znaleźliśmy się na ulicy. Mój kompan uściskał mnie ostatni raz i oddalił się pospiesznie. Zostałem sam. Ale do domu …