środa, 9 kwietnia 2014
Europa
CzasopismoKwartalnik Wyspa
Tekst pochodzi z numeru28
– Chciałbym wam opowiedzieć prawdziwą historię o słoniu. Oczywiście, jeśli jesteście zainteresowani i wystarczająco cierpliwi – powiedział asekuracyjnie Enes, po czym, upewniwszy się, że chcemy go wysłuchać, kontynuował. – Rok szkolny 1988/89 spędziłem w Stambule jako profesor wizytujący. Dobrze pamiętam, jak w momencie wyjazdu cieszyłem się na przebogate zbiory tamtejszych bibliotek i dostatek wolnego czasu na dokończenie kilku rozpoczętych prac. Stało się jednak tak, że prawie cały rok poświęciłem badaniu rzeczy, o których wcześniej nawet mi się nie śniło. Krótko po przyjeździe dowiedziałem się, że w mieście od niedawna działa Oddział Bośniacki Archiwum Osmańskiego, w którym usystematyzowane są wszystkie dokumenty związane z Bośnią, zarówno te pochodzące z kancelarii Porty oraz siedziby wezyra w Travniku, jak również inne, w mniejszym czy większym stopniu dotyczące tematu, na przykład zagraniczna korespondencja tureckich władców. Mimo że w Stambule byłem pierwszy raz, bez kłopotu odnalazłem dość duży, stojący blisko Błękitnego Meczetu Sułtana Ahmeta, stary budynek, w którym mieścił się Oddział Bośniacki, i przez szereg pomieszczeń ruszyłem do zastawionych teczkami półek. Krążyłem wśród nich, zaglądałem do dokumentów i rejestrowałem ich sygnatury, porównując je z symbolami na regałach, a wszystko po to, żeby – nie wiem, czy bardziej z ambicji, czy dla zabawy – odgadnąć zasadę klasyfikacji materiałów. I udało mi się, przynajmniej takie mam wrażenie. Co więcej, myślę, że już wcześniej, przed wejściem do archiwum, znałem klucz, według którego dokonano tematycznego i chronologicznego podziału zbiorów. A może tylko to sobie wmówiłem, a teraz próbuję wmówić również wam, może pojąłem to dopiero podczas przeglądania katalogu? Sługa boży lubi o sobie dobrze myśleć, nawet jeśli nie ma ku temu powodów. No, ale mniejsza o to. Tak czy siak dość szybko uświadomiłem sobie, że do archiwum przyszedłem bez konkretnego celu i tylko dlatego, że są w nim rzeczy dotyczące Bośni. Zacząłem więc od katalogu, od poszukiwania sensownych, godnych uwagi tematów. Muszę go przejrzeć, pomyślałem, w końcu, jak mawia nasz naród, od przybytku głowa nie boli, a poza tym nigdy nie wiadomo, co człowiek w takim miejscu znajdzie i czy właśnie to nie zdecyduje o jego dalszym losie. Jednak jak tylko zobaczyłem, jakie bogactwo tematów kryje w sobie ten rejestr, straciłem animusz i podjąłem decyzję, że szczegółowo zapoznam się z nimi przy innej okazji, która, jak przypuszczałem, może wcale już się nie nadarzyć. Przed wyjściem – uznałem, że tak będzie elegancko – postanowiłem zamienić kilka słów z uprzejmym wąsaczem, szefem i równocześnie jedynym pracownikiem Oddziału Bośniackiego, małym, zasuszonym – na oko stworzonym tylko z kości i żył – panem o nieoczekiwanie ogorzałej twarzy. Nigdy takiej nie widziałem. Przecież w bibliotekach czy archiwach ludzie mają zazwyczaj delikatną cerę, białą albo szarawą, a on wyglądał, jakby na czaszkę naciągnął sobie wygarbowaną skórę. Kiedy usłyszał, że pochodzę z Bośni, ucieszył się i zaczął wypytywać o najróżniejsze sprawy. Zaraz jednak stwierdziłem, że w istocie nie ma pojęcia, o czym mówi i zagaduje mnie tylko po to, żeby porozmawiać sobie o rzeczach, których wprawdzie nigdy nie widział, ale co nieco o nich wie z opracowywanych przez siebie dokumentów. Naprędce znalazłem wymówkę, że powinienem już iść, ale wąsacz, jakkolwiek zrozumiał, że przejrzałem jego oszustwo na wylot, nie dał się zwieść. W dużym okrągłym holu z kręconymi schodami pokazał mi kilka wartościowych przedmiotów. Wystawiono je w przeszklonych witrynach bez specjalnego porządku, ponieważ w archiwum, jak twierdził, wszystko dopiero nabierało kształtu i było jeszcze w powijakach. Jeśli miałby wybierać, mojej uwadze poleciłby odpis Al-Fatihy poczyniony przez mieszkankę Sarajewa Eminę Czelebi. Słuchając go jednym uchem, ruszyłem w prawo, wzdłuż galerii na pierwszym piętrze. Miałem zamiar tylko rzucić okiem na eksponaty i zaraz sobie pójść, rozstać się z miłym wąsaczem bez sentymentu. Zdarzyło się jednak tak, że przed trzecią witryną, przy której stanąłem, zdębiałem i zaniemówiłem. Lubię wierzyć, że znam się na sztuce kaligrafii, w życiu podziwiałem niejeden jej cenny okaz, ale to, co wtedy zobaczyłem za szkłem witryny, nie da się porównać z niczym, z czym do tamtej pory miałem do czynienia. Widziałem wprawdzie rękopisy przygotowywane z większą wprawą i znajomością rzeczy, niewspółmiernie staranniej i wytworniej, lecz na pewno nigdy nie miałem przed oczami charakteru pisma, który zawierałby w sobie tyle siły i bólu. Tekst napisany był stylem kufickim, chociaż litery zamiast tradycyjnych kantów miały załamania i przecięcia. Śledząc zapis wzrokiem, zadawałem sobie pytanie, czy linia tylko zmienia kierunek, czy pęka, bo jeśli pęka, to tak, jakby jednocześnie pękało serce piszącego. Moi drodzy, uwierzcie mi, nie przesadzę, jeśli powiem, że bardziej przypominało to krzyk niż pismo. Krzyk kogoś, kto nawet taki wybuch emocji potrafi okiełznać i nadać mu formę. Całość napisana była bowiem czytelnie, wręcz elegancko. Na górze widniało coś na kształt dedykacji czy tytułu: „Mojemu słoniowi Filiżanowi”, niżej, w dużym odstępie, mniej więcej po środku kartki rozciągał się dystych: „Ty, bracie mój, tak samo jak ja / Jesteś w tym miejscu obcy”, a zupełnie na dole, w takiej samej odległości od dystychu co tytuł, była informacja: „Napisano w Travniku, 17 rabi’ alachira 1236 roku”. Na tabliczce pod liścikiem można było przeczytać, że jest to jeden z dokumentów ze spuścizny paszy Ali Dżalaluddina, który wezyrował w Bośni od 20 safara 1235 roku do 10 rabi’ al-awwala 1238 roku (8.12.1819-20.12.1822). Te daty wprawiły mnie w lekkie zakłopotanie: skądś je znałem, gdzieś kiedyś musiałem je widzieć, a potem uleciały mi z pamięci jako coś nieważnego. Powtórzyłem w myślach datę zapisu wersów adresowanych do słonia Filiżana – 22 stycznia 1821 roku. Tej akurat nie znałem i nie sądzę, żebym ją wcześniej słyszał, ale tamte dwie… Brzmiały znajomo, jakby przypominały coś osobistego. Tylko co? Kim był pasza Ali Dżalaluddin? Nagle wstrząsnęło mną małe trzęsienie ziemi. Doznałem olśnienia. Przed oczami zajaśniało mi turbe [mauzoleum], które w dzieciństwie mijałem prawie codziennie, idąc do szkoły. Stało w centrum miasta, obok knajpy Pod Lipą, a ponieważ nigdy nie chciałem na nią patrzeć, odwracałem wzrok i przyglądałem się właśnie jemu. Stąd znajomość tych dat, z grobowca paszy Ali Dżalaluddina, wezyra rezydującego w Travniku. Jego nazwisko przypomniało mi jedno z moich pierwszych pytań o Bośnię i jej historię. Chodziłem wtedy do siódmej klasy podstawówki i na lekcji dowiedziałem się, że Travnik był kiedyś siedzibą wezyra i że powinienem być z tego dumny. Przez kilka dni starałem się poczuć tę dumę i może nawet trochę mi się to udało, wciąż jednak nie rozumiałem jednego: dlaczego spośród tylu urzędujących w mieście wezyrów raptem kilku, w tym Dżalali, zostało tutaj pochowanych? Nawiasem mówiąc, pasza Ali Dżalaluddin został nazwany Dżalalim zgodnie z panującą w ówczesnym Travniku zasadą, że wszystko, co ma związek z miastem, musi otrzymać swojsko brzmiące imię. Dlaczego jedynie paru z nich powierzyło nam swoje groby? Przecież wszyscy oni rządzili naszym krajem i decydowali o losie jego mieszkańców. Spytałem o to nauczyciela, lecz niczego się nie dowiedziałem, ponieważ moje pytanie wykraczało poza program nauczania. Spytałem rodziców, ale nie powiedzieli mi nic ponad to, że Dżalali był jednym z najbardziej krwawych wezyrów, prawdziwym katem i złoczyńcą. To, że nie cieszył się w Bośni dobrą opinią, z łatwością dałoby wyjaśnić. Był bowiem jednym z kilku wezyrów, którzy mieli za zadanie przeprowadzić reformy i ocalić podstarzałe imperium osmańskie, a zazwyczaj robili to tak, że jeśli wśród bośniackich bejów1 znaleźli jakiegoś niepokornego, w oporze wobec przemian pokładającego nadzieję na zachowanie swojej pozycji i przywilejów, skracali go o głowę. Zdaje się jednak, że Dżalali jako pierwszy próbował wdrażać reformy brutalną przemocą. W każdym razie to on rozpoczął zarządzanie Bośnią od wielkiej rzezi, która pochłonęła gros żyjących tam muzułmanów. Złą sławę krwiożercy zyskał sobie prawdopodobnie właśnie dlatego, że był pierwszy, bo przecież po nim przychodzili jeszcze gorsi, a o nich mówi się zdecydowanie mniej. Niech mi Allach Wszechmogący wybaczy, ale nieraz jeszcze wracałem do tego tematu i – tak jakby ludzka mądrość mogła pojąć bieg czasu i mechanizmy historii – zadawałem sobie pytanie, czy w Bośni byłoby lepiej, czy tylko inaczej, gdyby nie zarządzał nią Ali Dżalaluddin i jemu podobni. Na przestrzeni dziewiętnastego wieku – licząc według kalendarza gregoriańskiego – trzech osmańskich namiestników wycinało elitę bośniackich muzułmanów, czyli najwybitniejszą, najbogatszą i najbardziej wykształconą warstwę społeczeństwa. Który duży naród, zastanawiałem się, zniósłby dokonującą się co piętnaście, dwadzieścia lat eksterminację większości inteligencji?! A właśnie czegoś takiego doświadczyliśmy między rokiem 1819 a 1878. Tysiące razy zadawałem sobie pytanie, jak potoczyłyby się losy Bośni, gdyby wezyrowie tak jej nie gwałcili. Czy wówczas rozwinęłyby się tutaj inne, lepsze stosunki między wspólnotami wyznaniowymi? Czy Bośniacy doszliby do wniosku, że tworzą jeden naród o trzech religiach? Czy bejowie zauważyliby, że z rają2, z którą nie chcieli się bratać, wiąże ich wspólny język? Czy zrozumieliby, że ten związek sięga głębiej, niż im się wydaje? Czy uświadomiliby sobie znaczenie tego językowego pokrewieństwa i czy znaleźliby sposób na prowadzenie interesów wspólnych dla nich i dla rai? Jak rozwinęłaby się sytuacja, gdyby razem z nią stworzyli wspólny front działania? Czy doszliby do porozumienia i czy raja byłaby gotowa do współpracy? Ile czasu potrzebowaliby jedni i drudzy, żeby zbudować wzajemne zaufanie? Bejowie chcieli niezależnej Bośni prawdopodobnie po to, aby zachować w niej swoje przywileje, ale przynajmniej w małym stopniu również dlatego, że byli świadomi różnic dzielących ich od Turków. Gdyby mieli czas do namysłu i gdyby oszczędzili ich namiestnicy, zostawiając rzeczy swojemu biegowi, czy wtedy bejowie zrozumieliby, że Bośnię mogą uniezależnić od imperium, jedynie współdziałając z rają? Tego nie wiemy i już się nie dowiemy, mamy jednak prawo wierzyć, że było to możliwe. Dlaczego więc dzieje Bośni nie potoczyły się tą ścieżką? Przecież niewątpliwie wielu ją dostrzegało. Na przeszkodzie stanęli właśnie namiestnicy, którzy wiedzieli, że imperium – a tym bardziej oni – musi się spieszyć, więc taką a nie inną polityką pozbawili miejscową elitę szansy osiągnięcia porozumienia i odniesienia sukcesu. Po trzech pogromach nastąpiły trzy wielkie exodusy i bośniaccy muzułmanie znowu stracili swoich najlepszych ludzi: po nadejściu Austriaków w 1878 roku, po powstaniu Pierwszej Jugosławii w roku 1918 i w roku 1925 w Sandżaku po masakrze, którą rok wcześniej zorganizowały władze. W przeciągu około stu lat Bośnia sześć razy traciła to, co w niej najwartościowsze – trzy razy wyprawiono ludzi na ahiret3, a trzy razy deportowano do Turcji. Zostawały sieroty, które nie odważyłyby się o nic pytać, a tym bardziej udzielać odpowiedzi, nawet gdyby wśród codziennych trosk i biedy znalazły na to czas. Tego właśnie nie mogę darować Dżalalemu od mniej więcej dwudziestego roku mojego życia, czyli od chwili, kiedy w wyobraźni rozwinęła mi się ta ścieżka historii, którą nie podążyliśmy, ponieważ on pognał …
Wyświetlono 25% materiału - 1695 słów. Całość materiału zawiera 6781 słów
Pełny materiał objęty płatnym dostępem
Wybierz odpowiadającą Tobie formę dostępu:
1A. Dostęp czasowy 15 minut
Szybkie płatności przez internet
Aby otrzymać dostęp kliknij w przycisk poniżej i wykup produkt dostępu czasowego dla Twojego konta (możesz się zalogować lub zarejestrować).
Koszt 9 zł netto. Dostęp czasowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Czas dostępu będzie odliczany od momentu wejścia na stronę płatnego artykułu. Dostęp czasowy wymaga konta w serwisie i logowania.
1B. Dostęp czasowy 15 minut
Płatność za pośrednictwem usługi SMS
Aby otrzymać kod dostępu, należy wysłać SMS o treści koddm1 pod numer: 79880. Otrzymany kod zwotny wpisz w pole poniżej.
Opłata za SMS wynosi 9.00 zł netto (10.98 PLN brutto) i pozwala na dostęp przez 15 minut (bądź do czasu zamknięcia okna przeglądarki). Przeglądarka musi mieć włączoną obsługę plików "Cookie".
2. Dostęp terminowy
Szybkie płatności przez internet
Dostęp terminowy zostanie przyznany z chwilą zaksięgowania wpłaty - w tym momencie zostanie wysłana odpowiednia wiadomość e-mail na wskazany przy zakupie adres e-mail. Dostęp terminowy wymaga konta w serwisie i logowania.
3. Abonenci Biblioteki analiz Sp. z o.o.
Jeśli jesteś już prenumeratorem dwutygodnika Biblioteka Analiz lub masz wykupiony dostęp terminowy.
Zaloguj się