Sakwojaż Penelopy to kolejna wysmakowana pozycja witryny Zaułek- Pomyłka Cezarego Sikorskiego. Tradycyjnie łączy się w nim poezja z eseistyką. Pierwsza część to eseje Teresy Rudowicz i Mateusza Falkowskiego Pięć formuł filozoficznych, za pomocą których można scharakteryzować pisarstwo Joyce’a, zaś część centralna to wiersze Aleksandry Słowik. Są tu więc dwa eseje jej poświęcone na otwarcie, a całość zamyka tekst wydawcy, Cezarego Sikorskiego pod akademicko brzmiącym tytułem Pierwiastek czasu w języku (oraz w dwóch cyklach Aleksandry Słowik), gdzie znajduje się odwołanie do Hegla – obok pre-ponowoczesnego Odyseusza-Ulissesa przemawia zatem i Molly-Penelopa. Znakomity pomysł graficzny Mateusza Osajdy: na okładce widnieje sam James Joyce, w kapeluszu, białych butach, z laseczką i jedną ręką w kieszeni. Bez sakwojażu. Wygląda jak postać z kabaretu albo wodewilu. Być może nawet stepuje. W taki beztroski sposób podróżuje sobie ów Odys vel Leopold Bloom, sam dla siebie okrętem i odmętem. A Penelopa? Tu jej nie widać. Jasna sugestia, że jest postacią mniej istotną w świecie heroicznym, postacią przypisaną do ziemi, wierną i nieobjętą wodami, nieściągniętą w przezroczysty, rozfalowany labirynt, jaki zakreśla szlak bohatera Odysei. Z innej strony, w eposie Homera to właśnie ona pozostaje punktem dojścia, w istocie czymś jeszcze bardziej wyuzdanym i transgresyjnym niż ludzie-świnie Kirke, niż grota Polifema, niż wreszcie przedproże Hadesu. Penelopa znajduje się, wolno rzec, jeszcze dalej niż Hades. Aby dotrzeć do niej, Odyseusz musiał stać się żałosnym starcem, błaznem gachów własnej żony, błaznem morderców swojego syna. Musiał posmakować bojaźni i drżenia. Cały powyższy sztafaż eseistyczny oraz graficzny stanowi oprawę dla niezwykłych wierszy. Aleksandra Słowik tworzy poezję wyciszoną, subtelną, grającą niuansem i – na swój sposób – ludyczną, kiedy nie cofa się przed rymem, patosem, czerpaniem z niewidzialnej rzeki, którą płyną kolejne łodzie i okręty poetyckie przez historię literatury (a czas tej historii jest doskonale kulistym, hipnotyzującym wieloczasem). Kim więc jest Penelopa? U Aleksandry Słowik ma w sobie niewiele z kobiety zbędnej i smutnej, zajętej tkaniem i pruciem. Karminowa szminka. Szeleści atłasem wieczorowej sukni o barwie indygo. To nie żałobna czerń i nie ma tu żadnych aluzji do szaty Dejaniry. Na domiar złego, Penelopa nie wyczekuje, lecz sama podróżuje. Osobno zwrócę uwagę: Penelopa Aleksandry Słowik podróżuje szczególną porą. Zawsze w nocy. Godzina druga albo trochę później, kilka minut po. Zdarza się też najgorsza – mocno wymęczona trzecia dwadzieścia Pięć, gdy odchrząkują koguty. Nie śpię. Przecież nie śpię. Wtedy bowiem bramy miasta otwierane są zawsze na bardzo krótki moment, Chwilę płonącej zapałki. Wróżki mówią: nie wolno, nie wolno dmuchać W ogień. Położyć na oczach monety i chuchnąć na nie (…) Także i ona zagląda do krainy Umarłych, skoro to im kładzie się obola na powiekach – obola dla Charona, przewoźnika przez rzekę. Grecy tę rzekę nazywali niekonsekwentnie Styksem lub Okeanosem. Na kartach Odysei, wyprowadzającej do Hadesu, pluszcze Okeanos. Ma w sobie morską słoność i wieją nad nim wichry: Odyseusz przewozi sam siebie, sam jest Charonem, po prostu my, razem z Joyce’m nie mamy pewności, czy to Morze Północne, La Manche (English Canel) – jeśli patrzeć od polskiej strony w szklaną kulę Podróży i Wędrówki – czy Gibraltar a potem Atlantyk i Kanał Irlandzki. Na powierzchni jej pozbawionych tytułu wierszy czytelnik ma do czynienia z poetycką notacją …