Wtorek, 20 grudnia 2016
Czasopismo"Magazyn Literacki Książki"
Tekst pochodzi z numeru12/2016


– Rozmawiamy na Targach Książki w Krakowie, gdzie odebrałaś właśnie nagrodę?
– Bardzo się z niej cieszę. To nagroda za “Najlepszą Książkę na Jesień 2016” w kategorii “Podróże literackie” przyznana przez redakcję serwisu Granice.pl, który tę książkę poleca. Od razu pochwalę się też pewną recenzją, jaką napisała jedna z czytelniczek, a która bardzo mnie wzruszyła: “przeczytałam książkę od deski do deski, kupię też mamie i siostrze. Czyta się jednym tchem… To fascynująca, kolorowa, emocjonalna i zmysłowa podróż do źródła kobiecej siły. Energetyczna i rozgrzewająca jak herbata z imbirem w mroźny dzień. Rozbudza z letargu codzienności i daje kopa do walki. Bardzo mi pomogła. Piękna. Dziękuję”.

– Gratuluję! Jak to się jednak stało, że po wielu latach wydawania cudzych książek zaczęłaś pisać własną? Może uważasz, że robisz to lepiej?

– Nie, broń Boże. Miałam bardzo dużą tremę i bardzo długo się zastanawiałam, czy powinnam to zrobić, bo po ponad trzydziestu latach wydawania cudzych książek wiem, że wychodzą dobre, ale też i dużo niedobrych książek.

– Ale chyba nie spod twojej ręki?

– Miałam jednak tremę! Gdy przestałam pracować zawodowo, to otworzyło mi się trochę nowych, wolnych obszarów w głowie, jeżeli tak można powiedzieć. Przyjaciele, znajomi namawiali mnie, żebym zaczęła pisać “o tej twojej Afryce, o której opowiadasz od dawna z taką wielką pasją”. Sam przecież też kiedyś namawiałeś mnie do tego! Więc odważyłam się i była to wielka frajda.


– Jakie były jednak twoje osobiste powody, że zdecydowałaś się napisać książkę?

– Po pierwsze napisałam ją z miłości do Afryki i zauroczenia Afrykankami – co zresztą wyznałam na okładce. Ale także dlatego, by Afrykę ludziom przybliżyć, oswoić, pokazać jak jest piękna i fascynująca. Nie tylko krajobrazami, naturą, zwierzętami – bo to wszyscy wiedzą. Ale też ludźmi – otwartymi, ciekawymi nas nie mniej niż my ich jesteśmy ciekawi, mądrze układającymi się z losem, solidarnymi, ceniącymi przyjaźń, obecność drugiego człowieka. I żyjącymi “tu i teraz”. Wiele możemy się od Afrykanów nauczyć. Pod warunkiem, że przed wyjazdem odrzucimy stereotypy i schematy mówiące, że Afryka to tylko bieda i przemoc. A ludzi są wspaniali – otwarci, mają szacunek dla drugiego człowieka. Tam uśmiech otwiera każde drzwi i przerywa każde milczenie. Przekonałam się o tym wielokrotnie.


– Twój ukochany ląd jest kobietą?

– Jest kobietą, bo najbardziej zafascynowały mnie właśnie afrykańskie kobiety. Są to istoty szczególne, silne, piękne, mądre życiowo. Wiele się od nich nauczyłam i pomyślałam, że pisząc o nich będę mogła choć trochę spłacić mój dług wobec Afryki.

– Masz na sobie wspaniałe kolczyki, oczywiście afrykańskie?

– Kolczyki są masajskie znad jeziora Natron w północnej Tanzanii, bardzo piękne. Noszę tylko jedne, ale tamtejsze kobiety potrafią założyć sobie na uszy kilka par takich kolczyków. Nazywają je gili-gili, bo wydają taki śliczny dźwięk na wietrze.

– Jesteś związana z Afryką od bardzo dawna?

– W książce powróciłam do ludzi, do miejsc, które poznawałam od prawie piętnastu lat i przez ten cały czas wracam do Afryki. Zaczęło się, gdy pracowałam w National Geographic Polska. Wówczas powstał wielki Projekt Afryka, zorganizowany przez National Geographic Society, i bardzo dużo Afryki było wokół mnie: książek, filmów, muzyki. Wtedy właśnie zapragnęłam jej dotknąć. Po raz pierwszy pojechałam w 2001 roku czy na początku 2002 roku. Wiem, że to zabrzmi naiwnie, ale było tak: wysiadłam z samolotu i w ciągu minuty, zanim cokolwiek pomyślałam, poczułam, że wróciłam do domu! Wszystko było takie, jak trzeba: powietrze, światło, temperatura, wszystko! Afryka to jest choroba, na nią się zapada, a ja nie mam ochoty się z niej wyleczyć.

– Gdzie to się stało, ten pierwszy raz?

– Banalnie! Wylądowaliśmy na lotnisku w Nairobi, ale przed tym lecieliśmy nad Saharą o wschodzie słońca i pamiętam widok z samolotu, cienie wydm w promieniach wstającego dnia – byłam przyklejona do szyby przez całą drogę!

– Robisz też zdjęcia?

– Robię, chociaż nie jestem zawodowym fotografem, ale nauczyłam się sporo, pracując w National Geographic. Pamiętam, jak James Stanfield, jeden z największych mistrzów fotografii na pytanie: jak się robi takie fantastyczne zdjęcia? – odpowiadał: przysłona 8 i być tam! Coś w tymjest! Gdy jest się w tych miejscach i widzi te cudowności, i jest się otwartym na ludzi, to zdjęcie prawie samo przychodzi!


– Wydaje mi się, że patrzysz właśnie na Afrykę obrazami?

– Tak, patrzę obrazami, ale też patrzę na ludzi, bo Afryka to jest także wielkie przeżycie ludzkie, kontakt z Afrykanami. Nie mówię o ludziach z dużych miast, którzy są cudowni, ale za bardzo już do nas podobni. Jednak gdy jest się daleko w buszu czy w małej rybackiej wiosce, to wraca do nas to, o czym już w Europie zapomnieliśmy, czyli głęboki kontakt z drugim człowiekiem, ciekawość drugiego człowieka, otwartość na niego, na to jaki jest. Zadają ci cudowne pytania, są wszystkiego ciekawi i to w najlepszym tego słowa znaczeniu. I wtedy muszę się zastanowić nad najważniejszymi rzeczami, aby na te pytania odpowiedzieć. Często nachodzi mnie refleksja, że na pierwszy rzut oka bardzo się różnimy – kolorem skóry, wyglądem, historią, językiem czy tradycją, ale kiedy zaczynamy być ze sobą bliżej, to okazuje się, że gdzieś na dnie jesteśmy tacy sami. Bywam głównie w dawnych koloniach brytyjskich, gdzie po angielsku mówi wielu ludzi, ale gdy jesteśmy bardzo, bardzo daleko, to znajdujemy kogoś, na przykład z plemienia Turkana, kto chodził do szkoły i trochę mówi po angielsku. Poza tym, wbrew pozorom, mowa ciała, twarzy, gestów otwiera nieprawdopodobne możliwości.

– Nie masz zupełnie poczucia wyższości, jaki często się u nas pojawia…

– Afryka jest wielką lekcją dla Europejczyków, z jednej strony lekcją pokory i cierpliwości. Sama nie grzeszę cierpliwością, a tam staję się człowiekiem cierpliwym i jednocześnie pokornym wobec losu. A z drugiej – ogromnej otwartości. Spotykasz się tam z ludźmi, którzy naprawdę są pozbawieni schematycznego myślenia, jakiś ksenofobicznych szaleństw. Po prostu są ciebie ciekawi, bo ty jesteś inny!

– Jednak w twojej wyidealizowanej Afryce jest i bieda, i doszło nie tak dawno do przerażających zbrodni…

– Bieda to rzecz względna – co dla jednego biedne, dla innego będzie bogactwem. A przemoc –  ta zdarzyć się może wszędzie, w Paryżu, Brukseli, na warszawskiej Pradze, na całym świecie! Czy ludobójstwo w Rwandzie różni się od zbrodni na Bałkanach? To zawsze kwestia eskalacji nienawiści, to się nie zdarza przypadkiem, jest świadomie sterowane. Kiedy polityczne interesy próbuje się wygrywać przez stawianie barier i zwracanie ludzi przeciwko sobie, bo jednych się wyróżnia, a drugich nazywa się gorszymi, to musi dojść do nieszczęścia.

– Jak teraz w Polsce?
– Tak, wiele mi to przypomina i jestem coraz bardziej przerażona, bo to jest ten sam schemat opisany w “dziesięciu krokach”, który może na koniec doprowadzić nawet do ludobójstwa. Ale nie musi, jeżeli się w porę opamiętamy.

– W Afryce masz swoich prawdziwych przyjaciół?

– Mam! Najprawdziwszych! Mam też przyjaciół w Polsce i wszystkich zapraszam do Facebooka na fanpage “Afryka jest kobietą”, gdzie można się dowiedzieć wiele więcej o książce i związanych z nią wydarzeniach. A w Afryce? Opowiem taką historię. Jest pewna wioska na wschodnim wybrzeżu Zanzibaru, do której od kilku lat wracam. Mam tam przyjaciół rybaków, prostych ludzi, żyjących w wielkich rodzinach. Gdy tam byłam zeszłej zimy, pewien osiemdziesięcioletni rybak, mój przyjaciel, przychodził codziennie na ploteczki. Wiedziałam, że ma się urodzić jego 34 wnuczę, a miał już 10 dzieci i 33 wnucząt. Któregoś dnia przyszedł i powiedział, że dziecko urodziło się właśnie tej nocy. Ja na to: fantastycznie! Chłopak? A on, że chłopak, ale widzę, że nie jest zadowolony. Mówię mu, że jego syn jest pewnie szczęśliwy, a on odpowiedział: szkoda, że to nie dziewczynka, bo dałbym jej twoje imię!

Autor: Rozmawiał Piotr Dobrołęcki