Pierwsze mumie nie były dziełem Egipcjan? Wciąż niewiele się o tym mówi, ale najstarsze, zrobione przez człowieka mumie wcale nie są z Egiptu. Jako pierwsi, siedem tysięcy lat temu, na długo przed jakąkolwiek innąkulturąświata, mumifikowali swoich zmarłych Chinchorros, zamieszkujący północne wybrzeże obecnego Chile. Po wielu latach badań i przygotowywania odpowiedniej dokumentacji ich mumie właśnie wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Jako siódmą już pozycję Chile. To dość niezwykła historia. Choć Chinchorros byli prostymi rybakami i łowcami-zbieraczami, przez cztery tysiące lat praktykowali bardzo złożone rytuały pogrzebowe i wysoce wyrafinowaną technikę konserwacji ciał zmarłych. Jak na swoje czasy byli znakomitymi znawcami anatomii. Jeszcze większą uwagę zwraca fakt, że populacja słabo rozwinięta technicznie miała tak rozbudowanąmitologięśmierci. Tak jakby Chinchorros poprzez troskę i zaangażowanie wkładane w ten proces wyrażali swoje przywiązanie do zmarłych krewnych. I jakby za wszelką cenę chcieli zachować ich przy sobie. Warto tu dodać, że w odróżnieniu od Egipcjan Chinchorros mumifikowali swoich bliskich niezależnie od ich rangi społecznej czy płci: mężczyzn, kobiety, jak również dzieci, a nawet płody. Jak powiedział mi doktor Bernardo Arriaza, badający mumie od ponad trzydziestu lat, jeden z bohaterów reportażu o Chinchorros w mojej książce, ta kultura zmusza badaczy do ponownego przemyślenia tezy o liniowej ewolucji kultur i o tym, że populacje przeszłości zajmowały się tylko przetrwaniem. Uzmysławiają, że istniały inne, bardzo głębokie, duchowe obawy i zmartwienia. Empatia, troska o drugiego człowieka. Nadzieja na życie pozagrobowe. To coś, co pomimo odległości tysięcy lat łączy nas wszystkich z tymi prostymi rybakami z północy Chile. Co maskuje termin Selk'nam? Inną fascynującą kulturę, tym razem z południa dzisiejszego chilijskiego terytorium, dokładnie z Ziemi Ognistej. Kryje w sobie zarazem historię ludobójstwa i jedną z wielu plam zarówno na europejskim sumieniu, jak i całej ludzkości. Nie chodzi nawet o epokę kolonializmu, ale o XIX wiek, kiedy to południowe wyspy Cieśniny Magellana zostały włączone do Chile i Argentyny, po czym za zgodąobydwu rządów rozpoczęła się ich eksploracja i kolonizacja. Odkryto, że Ziemia Ognista może przynieść ogromne zyski, a hodowla owiec wielomilionowe dochody. Zapoczątkowało to tragiczny w skutkach konflikt terytorialny. Właściciele ziemscy, w trosce o swoje interesy i o utrzymanie odebranej tubylcom ziemi, zatrudniali myśliwych, którzy mniej więcej od 1880 roku polowali na tutejsząludnośćrdzenną niczym na zwierzęta. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Za każdego zabitego Selk’nam płacono jednego funta szterlinga na podstawie dostarczonych części okaleczonych ciał ofiar, na przykład ucha, ręki czy genitaliów. Ostatecznie doprowadziło to do zagłady tego ludu i do całkowitego nieomal jego zniknięcia z mapy świata. Szacuje się, że kiedy rozpoczęły się masowe prześladowania, liczył on od trzech i pół do czterech tysięcy osób. Pół wieku po tych wydarzeniach żyło już tylko kilkunastu jego przedstawicieli, głównie mestizos, osób o mieszanych korzeniach, w argentyńskiej części archipelagu Ziemi Ognistej. W 1974 roku zmarła Angela Loij, uznawana za ostatnią przedstawicielkę czystej krwi tej grupy etnicznej, a osiem lat wcześniej szamanka Lola Kiepja, zwana „ostatnią Onam”, która praktykowała tę kulturę i posiadała bezpośrednią wiedzę o tradycjach swojego ludu. Wraz z obydwiema kobietami bezpowrotnie utracone zostało ostatnie świadectwo kultury Selk’nam. Prawda o tym ludobójstwie znana jest stosunkowo od niedawna, ale w dzisiejszej Europie – śmiem twierdzić – wciąż niewiele się o tym wie. Nie muszę też dodawać, że nikt nigdy nie odpowiedział za te okrutne wydarzenia. A cóż to takiego wystawy antropozoologiczne? To eufemistyczna nazwa dla „ludzkich zoo”. Organizowanych w wielu miastach Europy specjalnych ekspozycji etnologicznych, na których prezentowano publiczności zrekonstruowane środowiska naturalne skolonizowanych terenów z ich florą i fauną. Wliczano do nich również „prymitywnych dzikusów z końca świata”, traktowanych jako jeden z eksponatów. Na europejskie wystawy trafili między innymi mieszkańcy chilijskiej Patagonii i Ziemi Ognistej. Mówimy tu o przełomie XIX i XX wieku i o ekspozycjach w Paryżu, Berlinie, Zurychu czy Londynie. Miejscach takich jak słynny paryski ogród zoologiczny Jardin Zoologuique d’Acclimatation, który w szczycie popularności „ludzkich zoo” w 1883 roku odwiedziło milion osób. Nazwa „ludzkie zoo” nie jest niestety nadużyciem. Porywanych z ich własnych ziem ludzi do Europy przewożono w warunkach, w jakich transportuje się zwierzęta; podczas długiej podróży podawano im tylko na wpół surowe mięso i wodę . Na miejscu pokazywano ich za kratami, na przykład w klatkach wcześniej przeznaczonych dla strusi, a żeby wmówić widzom, że są kanibalami, nierzadko celowo głodzono, po czym rzucano im surowe mięso. Tak naprawdę pomimo „naukowej” nazwy sugerującej zainteresowanie antropolgiczne organizatorów, nie interesował ich ani stan zdrowia danych grup ludzi, ani rzetelność informacji o nich. W książce piszę o losach trzech grup mieszkańców południa Chile wywiezionych do Europy: Kawésqar, Selk’nam i Mapuche. Mężczyzn, kobiet i dzieci. Opisuję też jednak wzruszające wydarzenie. Otóż, po stu dwudziestu dziewięciu latach szczątki pięciorga Kawésqar, którzy zmarli w Zurychu w 1883 roku, wróciły …