Serdeczne gratulacje! To chyba prawdziwy zaszczyt być uhonorowaną przez akademików, którzy przyznają Literacką Nagrodę Nobla? Nagrodę odebrałaś w kwietniu, od tego czasu udzieliłaś sporo wywiadów, czy twoje życie w jakiś sposób zmieniło się od czasu otrzymania nagrody? Wywiadów udzielałam też i kiedyś, między innymi po tym, jak wspólnie z innymi tłumaczami powołaliśmy do życia Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury. To dla mnie zawsze wielka przyjemność, a tych rozmów z okazji przyznania mi Nagrody dla Tłumaczy wcale nie było tak dużo. Wczoraj otrzymałam od Prezydent Gdańska list z gratulacjami. To był wyjątkowo wzruszający, piękny list i załączony do niego wspaniały prezent – naszyjnik z bursztynem. W Gdańsku współtworzę festiwal „Odnalezione w tłumaczeniu” i stąd moje relacje z tym miastem. Nagrodę otrzymałaś zaraz po ukazaniu się na polskim rynku twojego tłumaczenia książki Agnety Pleijel „Lord Nevermore”. Czy to właśnie to tłumaczenie zdecydowało o przyznaniu ci nagrody? Nie, to była książka wówczas świeżo wydana. Dla mnie najważniejsze dzieło, jakie tłumaczyłam, i najtrudniejsza praca, jaką wykonałam. Ale nie, tę nagrodę przyznano za „wybitne tłumaczenia wartościowej literatury szwedzkiej”, jak rozumiem, za całokształt. Rzeczywiście, wszystkie książki, które do tej pory przetłumaczyłam, można zaliczyć do tzw. „górnej półki”. Akademia Szwedzka od czasów seksskandalu przeszła gruntowną przemianę, nie obraziła się za moje tłumaczenie książki „Klub. Seksskandal w Komitecie Noblowskim”, a rok przed tym „Miłosnej wojny stulecia”, w której autorka Ebba Witt-Brattström rozprawia się z byłym przemocowym mężem, akademikiem, przyjacielem jednej z członkiń Akademii, poetki i dramaturżki Katariny Frostenson i jej męża Jeana-Claude’a Arnaulta, głównego bohatera afery. Pod tym względem chyba zmieniło się też i całe szwedzkie społeczeństwo. Wracając do „Lorda Nevermore”, co spowodowało, że zabrałaś się za pracę nad książką, która ma przecież wcale nie tak stare tłumaczenie stworzone przez Iwonę Jędrzejewską w 2003 roku, czyli przed dwudziestu laty? To moja ukochana książka, przeczytałam ją zaraz po szwedzkiej premierze. To jest powieść totalna, niesie pół świata i moje życie. Dosyć szybko po ukazaniu się szwedzkiego oryginału wydawnictwo Jacek Santorski & Co opublikowało książkę w Polsce. Ale mąż autorki, Maciej Zaremba Bielawski, najsurowszy recenzent przekładów ze szwedzkiego na polski, miał sporo krytycznych uwag. W 2016 roku przetłumaczyłam dla wydawnictwa Karakter dwie książki Pleijel: „Wróżbę. Wspomnienia dziewczynki”, a potem „Zapach mężczyzny”. Moje przekłady przypadły Zarembie Bielawskiemu do gustu, dlatego poprosił, bym jeszcze raz przetłumaczyła „Lorda Nevermore”. Wydawnictwo się wahało, długo rozmyślali nad powtórnym wydaniem książki. Ostatecznie uznali, że książka jest na tyle doskonała i uniwersalna, a przy tym niedostępna na rynku, że warto ją przypomnieć polskiemu czytelnikowi. Autorka Agneta Pleijel jest z wykształcenia antropolożką, fascynuje się i uwielbia rodzinne historie. Babka ze strony matki pochodzi z wysp na południowym Pacyfiku, a pradziad ze strony ojca był nadwornym lekarzem przy królu w Szwecji. Opisywała te historie w powieściach, a swoje osobiste wspomnienia zawarła w dwóch przetłumaczonych przeze mnie książkach: „Wróżbie” i „Zapachu mężczyzny”. Pod koniec lat sześćdziesiątych, jako studentka antropologii, dobrze poznała Bronisława Malinowskiego. Z dramatami Witkacego zetknęła się pod koniec lat siedemdziesiątych w teatrze i w szkole dramatycznej, gdzie wykładała. Mniej więcej w tym czasie poznała swojego przyszłego męża, Polaka – Macieja Zarembę Bielawskiego. Polskie wątki intrygowały ją ogromnie i rozwijała je w głowie przez kolejnych dwadzieścia lat. „Lord Nevermore” to jej opus magnum. Jest o wszystkim: o narodzinach nowoczesnego człowieka, obejmuje czas dwóch wojen światowych, które ukształtowały nasz współczesny świat. Czy zaglądałeś do poprzedniego tłumaczenia tej książki? Nie znam go, nie czytałam, ale czasem, naprawdę tylko kilka razy, ciekawiło mnie, jak jakieś skomplikowane momenty rozwiązała Jędrzejewska. Clou pracy tłumacza tkwi w szczegółach… Dokładnie. Niedawno dostałam od Magdy Heydel jej „Panią Dalloway”. Nowe tłumaczenie powstało nie dlatego, że stare jest złe, ale dlatego, że istnieją inne pomysły na eksplorowanie języka. Słynne pierwsze zdanie brzmi w tłumaczeniu Heydel: „Pani Dalloway powiedziała, że kwiaty kupi sama”, a w starym, „że sama kupi kwiaty”. Niby nic, drobiazg, a pokazuje, że można inaczej i że akcent w zdaniu odrobinę się przenosi. Tłumaczenia mają to do siebie, że starzeją się szybciej niż oryginał. Oryginał jest jeden, a przekładów może być nieskończenie wiele. Po przetłumaczeniu biografii Selmy Lagerlöf przyglądam się jej dziełom powstałym przecież bardzo dawno temu i ich przekładom na polski. Z pewnością część z nich łaknie nowego tłumaczenia. Kolejny raz przybliżasz polskim czytelnikom niezwykle ciekawą postać – Selmę Lagerlöf. Czym ta autorka zasłużyła na przypomnienie? To postać niezwykła, pod wieloma względami pionierska, ostatnimi laty ukazały się w Szwecji dwie jej biografie, a ta, którą przetłumaczyłam, nosiła w Szwecji tytuł „Najnowocześniejsza Szwedka”. Pokazuje Selmę jako przodowniczkę w wielu sferach życia i literatury. Tata czytał mi w dzieciństwie książkę, którą znają chyba wszystkie dzieci na świecie …