co roku, po przyznaniu literackiej Nagrody Nobla pojawiają się w mediach
komentarze, że właściwie nagroda ta od dawna należy się Tadeuszowi
Różewiczowi i że fakt, iż wciąż mu jej nie przyznano jest albo dowodem
na to, że świat lekceważy Polaków, albo na upadek gustów, który dotknął
nawet szwedzką Akademię. Po tygodniu komentarze cichną i znów trzeba
czekać rok, aby media głównego nurtu wspomniały o autorze „Kartoteki”.
To rzeczywiście ewenement, że pisarz tak jak Różewicz uznany, którego
twórczego dorobku i nowatorstwa nikt rozsądny nie kwestionuje, który
zresztą jest wciąż twórczo aktywny i regularnie publikuje nowe utwory
najwyższej próby, co więcej, utwory bardzo silnie zaczepione we
współczesności, komentujące i opisujące ją bieżąco, jest zupełnie
nieobecny w powszechnym odbiorze, a potocznej publiczności znany jako
klasyk, o którym coś tam kiedyś było w szkole. Czy wynika to z tego, że
Różewicz nie angażuje się politycznie?
Hierarchie nie istnieją
Polskie
życie kulturalne w ogóle a literackie w szczególności ma tendencję do
naśladowania życia politycznego nie tylko w taki sposób, że pisarze,
ludzie piszący o literaturze i ciągnące się za jednymi i drugimi zastępy
działaczy literackich i intelektualistów bez teki bardzo chętnie
opowiadają się po którejś ze stron czy to trwałych, czy to doraźnych
politycznych konfl iktów, nie tylko w taki sposób, że mniej lub bardziej
doraźna polityka przenika i psuje literacką twórczość. Ale także, a
może przede wszystkim ma tendencję do grupowania twórców w środowiska i
stronnictwa zbudowane na kształt partii politycznych, a więc posiadające
hierarchie i przywództwo, w ymagające od przynależnych jasnych
politycznych i światopoglądowych deklaracji, wierności i zawsze
bezwzględnego opowiadania się po właściwej stronie. W takim systemie
outsiderzy, zresztą im wybitniejsi, tym bardziej, podlegają czemuś w
rodzaju ostracyzmu nawet wtedy, gdy nie kontestują żadnego z ugrupowań.
Ośrodkami takich środowisk bywają oczywiście z reguły osobiste ambicje i
animozje liderów, często odmienne grupowe interesy, rzadziej odmienne
wizje świata, ale decorum ich wewnętrznej i zewnętrznej polityki wymaga
ciągłego mówienia o wartościach. Wymaga ciągłego deklarowania, że
wszelkie jawne i tajne działania, cała energia i troska wszystkich bez
wyjątku przynależnych do takiej grupy czy środowiska służą większemu
dobru, a wynikają z ich szlachetności i niezłomności. To nie przypadek,
że grupy bezwzględnie wzajem się zwalczające, odmawiające przeciwnikom
jakiejkolwiek racji i choćby krztyny ludzkiej godności, tak zgodne są w
identyfi kowaniu się z tymi samymi frazami wyekstrahowanymi z Herberta:
„idź bo tylko tak będziesz przyjęty
do grona zimnych czaszek do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów Bądź wierny Idź”
Czy
można sobie wyobrazić aspirującą do rządu dusz koterię, która chciałaby
wpisać sobie na sztandar podobnie nośny fragment z Różewicza? Ot, taki
choćby:
„(…)jestem mordercą
jestem narzędziem
tak ślepym jak miecz
w dłoni kata Okaleczony nie widziałem
ani nieba ani róży
ptaka gniazda drzewa
świętego Franciszka
Achillesa i Hektora(…)
Nie wierzę w przemianę wody w wino
nie wierzę w grzechów odpuszczenie
nie wierzę w ciała zmartwychwstanie”
(„Lament” z tomu „Niepokój” – 1947)
Różewicz
jest w literaturze outsiderem totalnym. Nawet jeśli bywają takie
momenty, kiedy otoczony jest najwyższym uznaniem i szacunkiem, kiedy
znakomici koledzy po piórze określają siebie właśnie w odniesieniu do
niego, a publiczność literacka wyczekuje nowych tomów poezji, dramatów,
zbiorów prozy, jak w późnych latach czterdziestych, jak we wczesnych
latach sześćdziesiątych, jak dziś, kiedy środowisko Biura Literackiego
czci poetę jako swego patrona, także wtedy Różewicz jest outsiderem.
Różewicz nie jest też atrakcyjnym nagrodobiorcą dla szacownych gremiów
przyznających literackie hołdy i honory, bo raczej nie można się
spodziewać, że się adekwatnie odwdzięczy jakąś wypowiedzią, którą dałoby
się piarowo wykorzystać, wyrażonym publicznie poparciem dla
którejkolwiek ze stron któregokolwiek konfl iktu czy podpisem pod
podsuniętym mu listem. Różewicz zawsze będzie wszelkie gremia i
hierarchie uwierał, bo z jego twórczości wygląda bardzo konsekwentna
wizja świata pozbawionego jakiejkolwiek hierarchii. I to nie tylko
świata kultury, życia politycznego czy społecznego. Także na poziomie
metafi – zycznym wartości dla Różewicza są złudne albo wręcz oszukańcze,
a porządkowanie rzeczywistości przy ich pomocy służy tylko zaciemnieniu
prawdy.
Ślepy wśród widzących czy widzący wśród ślepców?
Pisarskiego
światopoglądu Różewicza nie da się uprościć do zgrabnej i
nieskomplikowanej formuły, co powoduje, że także dzisiejsza polska
szkoła i powszechna edukacja polonistyczna ma z autorem „Białego
małżeństwa” spory kłopot. Jako poeta jest tu Różewicz obecny właściwie
wyłącznie jako autor wierszy bezpośrednio nawiązujących do doświadczenia
wojennego, przede wszystkim „Ocalonego”, kilku innych utworów z
„Niepokoju”, „Warkoczyka”. Jeżeli na lekcjach pojawiają się inne
wiersze, egzaminacyjny redukcjonizm szkolnej polonistyki każe wtłaczać
je w gotowe formuły, zupełnie do Różewicza nie pasujące: albo
martyrologiczno-romantyczne („tragizm i ofi ara pokolenia wojennego”),
albo psychologizująco-moralizujace („utrata wiary na skutek
traumatycznych przeżyć”). Niemal zawsze czyta się w szkole Różewicza
przez pryzmat inicjalnego doświadczenia wojny i zagłady. I to jest
oczywiście zrozumiałe, ale jeśli poprzestaje się na tym, Różewicz
przestaje być traktowany na tyle poważnie, na ile sobie zasłużył. Staje
się kimś w rodzaju inwalidy, którego sadza się w pierwszym rzędzie
pamiątkowych obchodów, a sama jego obecność ma wzbudzać moralne
oburzenie na tych, którzy go okaleczyli. Wojna jest straszna, pozostawia
po sobie ruiny i zgliszcza, miliony ofi ar, miliony kalek, a ocaleni na
skutek wojennych przeżyć stają się podobni do bohatera twórczości
Różewicza (czy może: Różewicz wyraża stan ducha ocalonych), przestają
wierzyć w Boga, w wartości, w dobro i zło, w sens życia.
Autor
„Niepokoju” jest więc przedstawiany właśnie jako wojenny kaleka, a więc
ktoś, komu czegoś brakuje, komu straszliwe doświadczenie zabrało coś, w
co każdy zdrowy człowiek powinien być wyposażony. Bo przecież, taką się
czyni tu presupozycję, każdy zdrowy człowiek powinien wierzyć w Boga, w
bezwzględność dobra i zła, powinien mieć uporządkowany i ustalony system
wartości. Każdy powinien być niewzruszenie pewien swojej tożsamości i
przynależności, umieć opowiedzieć się po właściwej stronie i zaangażować
się całym sercem w słuszną sprawę. Każdy powinien w końcu wierzyć, że
świat jest miejscem przyjaznym, ludzie, mimo wszystko, są sobie
życzliwi, a zło jest po prostu aberracją, odstępstwem od normy, jest w
gruncie rzeczy obce, nieludzkie, jakby pochodziło spoza naszego świata.
Że podobne założenia czyniono lat temu niemal siedemdziesiąt, kiedy
Różewicz wydał „Niepokój”, to wydaje się zrozumiałe. Ale że czyni się je
także i dzisiaj, w rzeczywistości, której ładu, spójności i trwałości
nie są pewni nawet (a może zwłaszcza) ludzie fanatycznie wierzący w
celowość ludzkiej egzystencji i rządzący światem wyższy zamysł, temu
można się dziwić.
Oczywiście Różewicz, zwłaszcza w wierszach
powojennych, sam często używa do opisania stanu ducha swojego
poetyckiego bohatera metafor kalectwa, inwalidztwa, amputacji, braku
ważnych organów ciała czy kończyn. Człowiek powojenny to kadłubek z
dorobionymi drewnianymi nogami, skrzypiącymi ciężko, kiedy trzeba podjąć
najprostszą życiową aktywność (jak w wierszu „Zaraz skoczę, szefi e” z
„Czerwonej rękawiczki” – 1948). Często ukazuje człowieka jako siłą
wyrwanego ze swojego życiowego środowiska. Bardzo charakterystyczna dla
języka poety jest fi gura dziecka odebranego siłą matce, bezskutecznie
jej wzywającego:
„Dzieci wołały: ‘Mamusiu!
Ja przecież byłem grzeczny!’
Ciemno! Ciemno!”
(„Rzeź chłopców”, 1948)
Taki
kaleka wspomina ciągle jak Arkadię czasy, kiedy nie był jeszcze
okaleczony, mógł rżąc jak koń z innymi dzieciakami biegać i tarzać się
po ziemi pewien, że świat zawsze będzie tak trwały, jak ona. Ciągle
zerka wstecz, żeby choć na moment przywołać „przezroczysty cień matki”.
Ale czy to oznacza, że tamten czas może być jakimś punktem odniesienia
do tego, co dzieje się teraz? To, że Różewicz ukazuje świat sprzed
kataklizmu, sprzed bezpowrotnego okaleczenia człowieka właśnie pod
metaforą dzieciństwa, nie musi być motywowane wyłącznie biografi cznie.
Dzieciństwo jest tu w ogóle metaforą świata, który nie doświadczył
jeszcze rozpadu, w którym wartości nie zostały jeszcze poddane w
wątpliwość, w którym można było być czegokolwiek pewnym. Dzieciństwo –
takie jak Różewiczowskie – obok tego że jest to czas szczęścia, poczucia
bezpieczeństwa i pewności, najpełniejszego doświadczania miłości, jest
przecież także czasem niepoważnym. Dziecko, mimo umiejętności pełnego i
pięknego doświadczania życia, jest także po prostu niemądre. I choć
Różewicz nieodmiennie przygląda się dziecku z życzliwością i ciepłem, to
jednak nie sposób w tym widzeniu nie dostrzec pewnej ironii. Dziecko
szczerze i z przejęciem tak spowiada się z grzechów, czyli tak defi
niuje zło:
„Jadłem w piątek skwarki
z łakomstwa
ee…
nie chciało mi się wstać
rano do szkoły z lenistwa
napisałem brzydki wyraz
na płocie
yyy…
oglądałem obrazek
w grubej książce tatusia
eee…
w czasie mszy myślałem
o białych myszkach
które miał mi dać tatuś
na imieniny(…)”
(„Grzechy” z tomu „Uśmiechy” – 1956)
Pewność
i poczucie bezpieczeństwa człowieka jeszcze nieokaleczonego wynikały
właśnie z wiary, że grzechem jest oglądanie nieprzyzwoitych obrazków
albo przezywanie się z kolegami. Że porządek rzeczy utrzymuje się dzięki
zachowaniom rytualnym, takim jak utrzymywanie postów, chodzenie do
szkoły czy na mszę. A mordowanie ludzi milionami, duszenie w komorach
gazowych, palenie ich w piecach, jakby były to niepotrzebne przedmioty, z
którymi nie wiadomo, co zrobić? To nie było żadne zło, bo o tym się po
prostu nie wiedziało, albo wiedziało, ale nie myślało jako o czymś
realnym, skoro się tego nie doświadczyło na własnej skórze.
Niewiara nie jest nie-wiarą
Człowiek
swego czasu może więc postrzegał świat jako spójny, ale rzeczywistym
spoiwem tego świata była naiwność postrzegającego podmiotu, a może także
uporczywe trzymanie się przezeń rytuałów i zaklęć mających odwrócić
uwagę od prawdziwego stanu rzeczy. Wojna, jakże okrutna to implikacja,
była momentem inicjacyjnym, w którym dziecko gwałtem zostało wyrwane
matce po to, żeby mogło zobaczyć rzeczywistość taką, jaka ona jest. Po
to, żeby w końcu mogło przestać być dzieckiem. Zabieg taki powoduje co
prawda okaleczenie, ale poddany mu człowiek nie zaczyna, ale właśnie
przestaje postrzegać świat w kaleki sposób. Zaczyna widzieć świat taki,
jaki jest, jeżeli można nazwać to prawdą to taką pisaną małą literą, bo w
żaden sposób nieuwzniośloną, w żaden sposób niegodną czci i nie
nadającą się do umieszczenia na sztandarach. A ponieważ „prawda” to
jedno z najbardziej zakłamanych słów, może w ogóle nie należy go używać.
Może należałoby je zastąpić słowem „świadomość”, której posiadanie nie
czyni człowieka lepszym, nie przynosi mu ani dobrego samopoczucia, ani
spokoju.
Świat Różewicza jest zatem konsekwentnie i
bezapelacyjnie pozbawiony spoiwa. Składa się z elementów, o których
kiedyś sądzono, że tworzą mocną budowlę, ale dziś wiadomo, że po prostu
są ułożone jeden na drugim i w każdej chwili można je poprzestawiać albo
rozwalić. Tutaj człowiek nie może się na niczym oprzeć, nawet nie
dlatego, że nie wierzy w trwałość i niezmienność wartości, ale dlatego,
że empirycznie mu dowiedziono, że wszelkie wartości mają wartość
ulotnych słów. Ideologie, religie, systemy wartości nie mają mocy
tłumaczenia świata, służą nawet nie jego porządkowaniu, nie tworzeniu,
choćby złudnego, społecznego ładu, ale zaciemnieniu takiej oto prawdy,
że świat ludzi jest światem płynnym i że nic nie jest w nim pewne.
Człowiekowi od tysiącleci wmawiano, że stąpa po twardym gruncie, jest
pewien tego, gdzie jest prawa czy lewa strona, gdzie jest góra i dół.
Tymczasem człowiek pod nogami nie ma żadnego podłoża. Nie porusza się w
żaden zaplanowany przez siebie sposób, ale spada:
„spadając uprawiamy nasze ogrody
spadając wychowujemy dzieci
spadając czytamy klasyków
spadając skreślamy przymiotniki
słowo spadanie
nie jest słowem właściwym
nie objaśnia tego ruchu
ciała i duszy
w którym przemija
człowiek współczesny
zbuntowani ludzie
potępione anioły
spadały głową w dół
człowiek współczesny
spada we wszystkich kierunkach
równocześnie
w dół w górę na boki
na kształt róży wiatrów”
(„Spadanie” z tomu „Twarz trzecia” – 1968)
Przypomina
w tym spadaniu przedmiot unoszący się swobodnie w przestrzeni
kosmicznej, dla którego nie można wyznaczyć kierunków, bo nie ma
trwałych punktów odniesienia, a te, które się pojawiają, zaraz są
zastępowane przez inne.
Człowiek zresztą sam jest pozbawiony
kośćca, jest elastyczny, ma „miękki kręgosłup płaza” („Gwiazda żywa” z
tomu „Niepokój”). I nie jest to żaden budzący zgrozę efekt upadku
obyczajów czy zejścia z drogi cnoty. To nie jest także efekt wydarzeń
historycznych kształtujących taką budzącą wstręt kreaturę. To jest
człowieka cecha gatunkowa, a wydarzenia historyczne, wojna, zagłada były
tylko czymś w rodzaju naukowego doświadczenia, podczas którego, wbrew
wcześniejszym zakazom, można było ten kręgosłup wyciągnąć z zabitego
ciała, poddać dokładnym oględzinom i obalić panujące do tej pory
złudzenia.
Różewicz nie jest żadnym inwalidą. Jego wizja świata
nie wynika z żadnego braku i winna być traktowana poważnie. Różewicz
opisuje świat taki, jaki widzi. Owszem, wielokrotnie mówi o tym, że
wolałby widzieć inny, ale widzi taki i taki opisuje. Taka wizja,
powtórzmy, że doświadczenie wojenne okaleczyło bohatera jego liryki,
odebrało mu zdolność wiary, ukazuje tylko rewers światopoglądu
opisywanego przez poetę człowieka. Awers jest zaś taki, że okrucieństwo
tego doświadczenia człowieka zbudowało, wzbogaciło o umiejętność
dostrzegania pod zasłoną pozoru i komunału świata takiego, jaki jest.
Niewiara nie jest brakiem wiary, nie musi wynikać w ogóle z braku. Jest
postawą wobec rzeczywistości równie konsekwentną i zasługującą na równy
co wiara szacunek:
„nie wierzę
nie wierzę od przebudzenia do zaśnięcia
nie wierzę od brzegu do brzegu
mojego życia
nie wierzę tak otwarcie
głęboko
jak głęboko wierzyła
moja matka
nie wierzę
jedząc chleb
pijąc wodę
kochając ciało(…)”
(„Cierń” z tomu „Regio” – 1969)
Ocalenie dla spadających
„Tragiczny
nihilizm” – tak przed kilkudziesięciu laty określił Różewiczowski
światopogląd Jan Błoński i jest to bardzo zgrabne określenie, skoro
wytworzył je mieszkaniec świata solidnie spojonego. Człowiek stojący na
jakimś twardym gruncie, uważający, że „nihilizm” rozumiany jako brak
wiary bardzo źle o człowieku świadczy i trzeba usprawiedliwiać wzniosłym
słowem „tragiczny”. Ale kilkadziesiąt lat po bon-motcie Błońskiego
świat coraz częściej jest przez ludzi postrzegany jako spojony nie tak
solidnie a nawet w ogóle nie spojony. Ludzi, którzy oczywiście, i na
całe szczęście, pozbawieni są Różewiczowskiego (a danego także
Błońskiemu) przeżycia katastrofy, ale stałego gruntu pod nogami nie
czują. Którzy co prawda nie byli poddani okrutnemu obrzędowi oderwania
od matki, ale tylko dlatego, że nigdy nie było im dane być takimi
Różewiczowskimi dziećmi. Oni od samego początku doświadczają świata,
który socjolodzy zaczynają określać mianem płynnego, labilnego, a w
którym wszystko, co wydaje się na trwało spojone, może być w każdej
chwili przebudowane albo rozwalone. Doświadczają tego świata jakby wbrew
głosom intelektualnych, kulturalnych, życiowych autorytetów (często
także socjologów) powtarzających za przodkami z najwyższą pewnością, że
nie można żyć bez wartości, bez oddania idei, bez przynależności, bez
wiary. Żyją więc w przekonaniu, że coś z nimi jest nie w porządku, skoro
widzą świat zupełnie nie taki, jaki powinni widzieć.
Różewicz,
autor poezji określanej jako smutna, przeniknięta rozpaczą i
zwątpieniem, tragiczna i pozbawiająca nadziei, to jeden z niewielu
twórców, który jest w stanie przynieść ukojenie człowiekowi spadającemu,
nie umiejącemu określić kierunku albo raczej świadomemu tego, że
kierunki są tylko złudzeniem zależnym od równie złudnych punktów
odniesienia. Bo Różewicz jest jednym z niewielu twórców, który zauważył,
że żyje się w świecie pozbawionym stałych punktów, pewników,
aksjomatów. I wyciągnął z tego wniosek, że próba fałszowania tego świata
kolejnymi pewnikami i aksjomatami nie miałaby sensu. Człowiekowi dane
było dowiedzieć się, jak się rzeczy mają i ta prawda (przez małe p) jest
potwornie bolesna. Ale w życiu w tej okrutnej prawdzie zdarzają się
przecież i takie chwile, jak ta z wiersza „Jak dobrze”, zamykający pełen
rozpaczy tomik „Czerwona rękawiczka”:
„Jak dobrze Mogę leżeć
w cieniu drzewa
myślałem drzewa
już nie dają cienia.
Jak dobrze Jestem z tobą
tak mi serce bije
myślałem człowiek
nie ma serca.”
Człowiek
spadający, nie mający gruntu pod nogami nie jest więc w żaden sposób
pozbawiony możliwości doświadczania pięknego życia. A skoro to piękno
dostrzeże, może być pewien, że ono rzeczywiście jest, że nie jest to
złudzenie wynikające z omamienia słowami i wartościami. Że jest to
piękno, które nie służy niczemu innemu niż jego doświadczanie. A
Różewicz proponuje temu spadającemu człowiekowi ocalającą rolę i
postawę: poszukiwacza poezji, poszukiwacza piękna:
„Największą prawdą XXI wieku
i największą tajemnicą jest TO
że nie ma prawdy
prawdziwy świat
został skradziony ludziom
i bogom
na to miejsce Książę tego świata
podsunął ostatnim ludziom
świat fałszywy(…)
wcześnie (za wcześnie?) zrozumiałem
to czego nie chcieli zrozumieć
poeci kapłani
poszukiwacz poezji nigdy
nie był poszukiwaczem „prawdy”
był poszukiwaczem „piękna”
a piękno z prawdą stanowią
niedobraną parę”
(„Credo” z tomiku „Kup kota w worku” – 2008)
A świat zdaje się nieuchronnie potwierdzać słuszność Różewiczowskiej propozycji.