Czytając pańskie książki, także ostatnią, dochodzę do wniosku, że wojenne kłamstwa rozpowszechnia się – niezależnie od wszelkich wyrazów oburzenia – bez większych przeszkód. Fakty ulegają zapomnieniu lub zostają zmitologizowane. Na stronie tytułowej gazety „Manchester Guardian”, którą regularnie czytałem w młodości, widniało hasło: „Fakty są święte, poglądy – wolne”. Przyswoiłem je sobie. Przeszłość podlega oczywistym manipulacjom politycznym, ale teraźniejszość także. To już domena polityków. Niektórych z nich cechuje skrajny ahistoryzm. Których: brytyjskich, francuskich, polskich? Na pewno ahistoryzm polityków nie jest cechą narodową. Ale wykazują się nim przywódcy największych nawet mocarstw na czele z prezydentem Bushem. Nie jest on pańskim ulubieńcem? Istotnie. Jest bardzo źle wykształcony, a lubi wydawać opinie silnie nacechowane historycznie. Niestety, zapanowała obecnie w świecie koniunktura dla polityków postrzegających świat w czerni i bieli. Kiedyś uznano, że hitleryzm znaczy zło. Nie że hitleryzm był zły, tylko zło równa się hitleryzm. I uczyniono z tego „słowo-klucz”. Anthony Eden w 1956 roku, przygotowując atak na Egipt, nazwał Nasera nowym Hitlerem. Po latach Bush powtórzył za nim: Saddam Husajn jest nowym Hitlerem. To nieprawda. Z Husajna był kawał łotra, innego jednak formatu. Takie pseudohistoryczne analogie niczemu nie służą. Propaganda jest też fatalna. Pytam bowiem, czy to naprawdę od pana dowiadywać się muszę np. o związkach między kwestią iracką i izraelską. Choćby o tym, że pół wieku temu wypędzono z Iraku Żydów do Izraela. Dokładnie w 1951 roku. Telewizja i prasa nie poruszała tego tematu. Generalnie sprawy izraelsko-palestyńskie są bardzo słabo przedstawiane. Polityka Izraela jest obecnie mocno krytykowana w Wielkiej Brytanii, Francji, w Niemczech mniej, ale czasem nawet w Stanach Zjednoczonych, tradycyjnie proizraelskich. I są to głosy pochodzące z samych środowisk żydowskich, zaniepokojonych kierunkiem polityki państwa Izrael, który – ich zdaniem – doprowadzić może do katastrofy. W prasie polskiej niewiele się o tym pisze. Pan pewnie wie lepiej ode mnie dlaczego. Co najwyżej mogę podejrzewać daleko idącą poprawność polityczną. A mnie się zdaje, że Polacy powinni być lepiej zorientowani w tych kwestiach od innych nacji. Tyle że trzeba by się tu odwołać do niechlubnych kart historii. Np. do 1968 roku, gdy Gomułka, realizując swą ohydną politykę, mówił o syjonizmie. Mało kto w Polsce go rozumiał, a syjonizm ma wyraźną konotację nacjonalistyczną. Tak że każdy komentator krytykujący nacjonalizm w ogóle powinien także krytykować nacjonalizm izraelski. Dla Polaków terroryzm jest specjalnością arabską czy ściślej – palestyńską, tymczasem w Wielkiej Brytanii ludzie pamiętają, jak wyglądało wyzwalanie Palestyny i z czym było związane: z mordami na naszych żołnierzach. Największym pojedynczym aktem terroru w historii Palestyny było podłożenie bomby w 1946 roku w hotelu King David w Jerozolimie przez grupę, do której należał późniejszy premier Izraela Menachem Begin. Brytyjczycy mają tego świadomość, Amerykanie absolutnie nie. Ignorancja amerykańska jest pod pewnymi względami przysłowiowa i nie dotyczy wyłącznie egzotycznych zakątków świata, a w końcu takim jest dla nas i dla nich Irak. Ale nie inaczej dzieje się z Europą, z Polską. Nieprzypadkowo w jednym z esejów, które znajdą się w pana książce „Europa. Między Wschodem a Zachodem”, znalazłem cytat z Jana Nowaka-Jeziorańskiego: „Amerykanie mogą mówić o Polsce byle co”. No tak, wiedza im w tym nie przeszkadza. Ale sytuacja Polski jest dziś zupełnie inna niż przed laty, choć czy się wam to podoba czy nie – położenie macie to samo. Polska leży na wschód od centrum Europy, jej rola będzie więc ważna w sprawach wschodnich, np. Ukrainy, co niektórzy politycy polscy doskonale rozumieją. Wydaje się, że do tej pory Europa miała bardzo wygodny żywot. Wszelkie konflikty, nawet te najgroźniejsze, jak bałkański, wybuchały …