Na początku był ekran. To tam śledziłem perypetie Poldka Wanatowicza i Dudusia Fąferskiego, młodocianych autostopowiczów podążających nad Bałtyk. Serial w reżyserii Stanisława Jędryki wywarł na mnie piorunujące wrażenie, toteż sięgnąłem po literacki pierwowzór. I tak – w roku bodaj 1974 – rozpoczęła się moja przygoda z twórczością Adama Bahdaja. Ponieważ w domowej bibliotece nie znalazłem niczego opatrzonego jego nazwiskiem, przeczesałem bibliotekę szkolną i osiedlową. Z miesiąca na miesiąc coraz bardzie zaznajamiałem się z dorobkiem pisarza. Do wielu lektur wielokroć wracałem. Kilka dekad później czytałem własnej progeniturze „Przygody srebrnej piłki”, „O małej spince i dużym pstrągu”, czy „O piracie Rum-Barbari i o czymś jeszcze”, a gdy Jaś i Julianka wkroczyli w wiek szkolny podsuwałem im przed oczy „Do przerwy 0:1”, „Wakacje z duchami”, „Kapelusz za sto tysięcy”, „Piratów z Wysp Śpiewających”, „Stawiam na Tolka Banana”, „Czarne sombrero” czy „Uwaga! Czarny parasol!”. Bo, jak to ujął Jarosław Iwaszkiewicz: „uderzającym jest to, że schemat utworów Bahdaja tak bardzo odpowiada jedności ludzkiego umysłu, że niezmiernie wzbudza zainteresowania, że porusza nawet czasami i wbija się w pamięć”. Jak hartowała się odwaga Adam Bahdaj przyszedł ma świat 2 stycznia 1918 roku w zakopiańskiej willi Regen przy ul. Stara Polana 16. Uczniem był tyleż zdolnym, co krnąbrnym. Naukę łączył ze wspinaczką wysokogórską, gdzie – jak podkreślał – nauczył się hartować odwagę. Wtedy też powstały jego literackie juwenilia. Nigdy ich nie opublikował, wiadomo jedynie, że były rymowane. Po maturze usiłował dostać się do dęblińskiej Szkoły Orląt, lecz podniebne marzenie zniweczyła wada słuchu. Wybrał więc prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Studiował zaocznie, zarabiając na chleb jako instruktor narciarstwa i przewodnik tatrzański. Sytuacja uległa gruntownej zmianie wraz z wybuchem II wojny światowej. Niebawem trafił na szlak kurierski Warszawa- Budapeszt. Wobec grożącego mu aresztowania był zmuszony uciekać z Polski na Węgry. Temu fragmentowi swego życiorysu poświęcił kilka książek: „Narciarski ślad”, „Droga przez góry”, „O siódmej w Budapeszcie”, „Smak życia”, a zwłaszcza „Trzecią granicę”, z doskonałym skutkiem przeniesioną na mały ekran przez Wojciecha Solarza z Andrzejem Wasilewiczem (od stanu wojennego aktor polonijny w Chicago) w roli głównej, inkrustowaną przez Wojciecha Kilara wpadającym w ucho czardaszem z elementami muzycznej góralszczyzny. Expressem do literatury Na Węgrzech Bahdaj uczestniczył w konspiracji. Wtedy też – jak wspominał – pod wpływem lektury cyklu powieściowego Marcela Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu” zainteresował się literaturą. Zrazu tłumaczył poetów węgierskich Petofi’ego, Ady’ego, Morieza, Koszfolaniego, potem zaczął przekładać lokalne ballady. Wydrukowała je Biblioteka Polska w Budapeszcie. W 1945 roku wrócił do Polski i przez kilka miesięcy studiował aktorstwo (na roku z Gustawem Holoubkiem) w krakowskiej szkole teatralnej. Trudno dziś orzec czy sam zrezygnował, czy z niego zrezygnowano. Bez echa przeszedł jego debiut poetycki, opublikowany pod pseudonimem Jan Kot z tytułem zwiastującym nadchodząca epokę „Iskry spod młota”. Wiosną 1946 roku był już w Warszawie, gdzie zaczepił się w Szkole Głównej Handlowej, a także w nowo powstałej popołudniówce „Expressie Wieczornym”. Tam poznał przyszłą żonę, Helenę Weber, córkę starosty w Kowlu, konspiratorkę AK, uczestniczkę Powstania Warszawskiego, sekretarkę redaktora naczelnego pisma – Rafała Pragi. Dwa lata później małżeństwo doczekało się syna, Marka (dziennikarz – „Kulisy”, „Przegląd Sportowy” i scenarzysta filmowy – „Na kłopoty Bednarski”). Z redakcją najpopularniejszej polskiej popołudniówki wszechczasów Bahdaj pożegnał się w 1950 roku. Od tego momentu nadal utrzymywał się z pisania na maszynie. Ale już nie artykułów, lecz wyłącznie książek. A że akurat …