– Po co pani, absolwentce prawa i zarządzania w biznesie, pisarstwo? – Zachłannie czytam od dziecka. Jednak kiedyś przecież przychodzi moment decyzji. Trzeba określić wstępnie wybór drogi życiowej. Zawodowe pisarstwo wiąże się z dużym ryzykiem, mało kto dysponuje luksusem utrzymywania się z pióra. Stąd moje studia. Zadecydował mój zmysł praktyczny. Studiowałam prawo, aby zapewnić sobie pracę gwarantującą byt. Lecz, nie zważając na zmysł praktyczny, równocześnie pisałam, i to zawzięcie. Pasja pisarska nieodmiennie napędzała mnie, nigdy nie znikła. Szczęśliwie mogłam zająć się pisaniem jako profesjonalistka. Co zaś się tyczy przydatności studiów prawniczych w karierze kobiety piszącej… Cóż, każdy kierunek potrafi się pisarce przydać. Zwłaszcza że studia, szczególnie prawo, uczą posługiwania się językiem. – Przystępując do pracy nad pierwszą książką, od razu zakładała sobie pani tworzenie bestsellerów? Czy też „samo wyszło”? Każdy z wyborów zakłada bowiem odmienną strategię. – Racja. Otóż ja zaliczam siebie do pisarek „z serca”, które publikują właściwie przypadkiem. Nigdy zresztą nie zakładałam tak licznego grona odbiorców moich książek, jak to się stało. Nie nastawiałam się nigdy na bestsellery. Chodzi mi w pierwszym rzędzie o przyjemność własną. Mnie moje historie po prostu cieszą! Starałam się tak je budować, abym sama chciała je przeczytać. Gusta innych mnie raczej nie obligują. Choć zakładam, iż gust czytelników moich książek zgadza się z moim. – Lubi pani zestawienia z Danem Brownem? Nieuchronne, jeśli zważyć charakter pani prozy… – Śmieję się, że pragnęłabym sprzedawać takie nakłady, jak on. Jednak nie liczę na podobnie szerokie grono odbiorców. Zresztą, proszę nie przesadzać z podobieństwami. Owszem, nasze książki mają ze sobą coś wspólnego, oboje przecież wiążemy opowieść historyczną z wartką akcją, lecz tu już koniec zbieżności. Ja ogromną wagę przykładam do języka: stylu, składni, słownictwa. Usilnie zważam nie tylko na to, co opowiadam, ale i jak opowiadam. – Dana Browna w specyficzny świat włoskiego renesansu wprowadzała żona. A jak się w tej epoce znalazła pani, autorka „Szmaragdowej tablicy”? – Wykorzystałam swoje zamiłowanie do historii. – Ba! Nie każdego interesują mało znane, poza światem specjalistów, problemy renesansowej alchemii. – Uważam renesans za epokę fascynującą. Zamiłowanie do niego odziedziczyłam chyba po ojcu. Jest architektem i uparcie powtarza, że w renesansie zaczęła się nasza nowoczesność, cała współczesna myśl, filozofia. – Renesans zaważył na pani „Szmaragdowej tablicy”. Lecz eksploruje też pani sprawy Wiednia początku XX wieku, okres II …