– Żunia z Dominikiem łączy wiele. Jeszcze więcej dzieli, a to oznacza, że gdyby nie Dominik, o Żuniu nikt by raczej nie usłyszał. Są jednak tacy, co jednego z drugim utożsamiają do dziś. Trochę z tym walczę, a trochę wcale nie, ponieważ mimo, że Żuń od samego początku jest kreacją literacką, owa kreacja jest silnie w Dominiku osadzona. Właściwie narodziła się z jego codziennej, wnikliwej obserwacji. Z uczenia się go i poznawania jego odmienności. Dominik to mój syn, a jednocześnie synonim nowego życia. To bodziec i muza, dzięki której miałam szansę dojrzeć więcej i stać się obecną wersją człowieka. Żuń natomiast, to symbol, fascynacja. To również projekcja mnie samej. Mojego JA idealnego, którym notabene nie jestem. Moja natura jest dużo bardziej ułomna. Dominik to dziecko. Żuń – Pan Dziecko. Dorosły umysł zamknięty w ciele dziecka. Dziecko w dorosłym i dorosły w dziecku z całym tak dziecięcym, jak “dorosłym” inwentarzem: ujmującą bezpretensjonalnością, naiwnością i absurdalnością, a także zdolnością analitycznego myślenia, wyciągania wniosków, operowania abstrakcją i “łączenia kropek”. Dominik jest elementem i komponentem świata rzeczywistego, Żuń – świata idealnego. Świata trochę “przez szybę”, ale krystalicznie czystą. W wersji bardzo HD. Świata wyostrzonych zmysłów i wyjątkowo głębokiego czucia. Żuń to moje JA idealne. Chciałabym być jak Żuń. I tyle właśnie w Żuniu mnie.
– Dominik jest dzieckiem wyjątkowym. Urodził się z achondroplazją. Jego życie śledzą tysiące internautów. Ale pani wpisy na blogu wcale nie dotyczą tego, jak trudno jest żyć z taką chorobą, nie użala się pani, wręcz przeciwnie, pisze – z perspektywy Żunia, dowcipnie, ciekawie, o otaczającym go świecie. Czy to sposób na oswojenie z chorobą – siebie i innych?
“Tysiące” to zdecydowanie zbyt daleko idące stwierdzenie. Achondroplazjak, podobnie jak achondroplazja, plasuje się mocno w kategoriach niszy. I myślę, że to właśnie jest naszą mocną stroną. Wpisy na blogu nie dotyczą trudów codzienności, apelacji i zażaleń związanych z chorobą dlatego, że Żuń jest właściwie poza nią. Bytuje sobie całkiem z dala od rzeczywistości, postrzeganej w kategoriach choroby. Na trochę innej orbicie, w innej atmosferze. On w pewnym sensie nie wie, że jest chory. Ta wiedza jest mu zwyczajnie zbędna. Równie dobrze wcale nie musi być chory. Może, ale wcale nie musi. To w końcu świat literacki, a zatem w sporym stopniu fikcyjny. Świat “rzeczywisty”, bo materialny, który się w jego perspektywie roztacza, absorbuje go do tego stopnia, że taki abstrakt jak “choroba” wypada naturalnie poza zakres jego zainteresowań. Inność, którą Żuń emanuje i w której pływa jest na tyle szeroka, że może z jej spektrum wybierać to, co tylko uzna za najlepsze. I najbardziej – dla niego – interesujące. Więc wybiera: pełnowymiarowe oddanie się postrzeganiu, poznawaniu, doświadczeniu i czuciu. Detalicznemu w dodatku. Jeden na jeden. Żuń – zmywarka. Żuń – młynek do kawy. Żuń – farelka. Żuń – kawa. I trawa. I woda. Korbka, piekarnik i źdźbło.
Ja natomiast, kreując postać Żunia, potrzebowałam oswoić INNOŚĆ Dominika. Nadać jej nowego, lepszego wymiaru. Innego niż “w standardzie” znaczenia, bo standardy były zbyt oczywiste. Proste, suche i brutalne, przez co dla mnie (na tamtą chwilę) kompletnie nie do przyjęcia, bo wiązały się z cierpieniem. Choroba przecież ? taka, którą w dodatku widać ? to problem. A przede wszystkim bolesny prztyczek w oczekiwania. Nie tylko moje zresztą. Potrzebowałam dystansu, trochę ucieczki, a już na pewno terapii. To wszystko dał mi Żuń.
– Czy miała pani wpływ na dobór ilustracji do książki?
Tak. Dzięki kompromisom i otwartości ludzi z wydawnictwa miałam wpływ również na wybór samej ilustratorki i na jej interpretacje żuniowych opowiastek. Zależało mi, aby ilustracje były jak najmniej dosłowne. Aby były dopowiedzeniem wątków “drugoplanowych”, pozornie mało znaczących w teście. Chciałam też, aby niektóre ilustracje pokazywały absurdalność “żuńskiego” języka (nieidealnego, pełnego przestawności, synonimów, zamierzonych potyczek znaczeniowych i frazeologicznych, i oscylujących wokół nich igraszek). A czasem chciałam podkreślić ilustracją coś, przy czym czytelnik może nie zdążył się zatrzymać. Czego nie zdążył “rozłożyć” na części, lub zwyczajnie sobie nie wyobraził. Kompletnie nie bez znaczenia wybór mój padł na Dominikę Cierplikowską. Jej “drżąca”, subtelna kreska, wrażliwość twórcza i zdolność interpretowania przekazu, bardzo do mnie trafiły. Trafiają zresztą do dziś i żywię ogromną nadzieję na współpracę z nią przy kolejnej odsłonie “Świata według Żunia”.
– Ma pani szczególną umiejętność operowania metaforą, ciekawą frazeologią. Pani książka jest zbiorem krótkich, ale jakże smakowitych form. Ciekawi mnie, jakie są pani fascynacje literackie?
Konwicki – według mnie znakomity, w którego literackim świecie perspektywa dziecka w mistrzowski, niezwykle dojrzały, zadziorny i niepozbawiony silnego pierwiastka czarnego humoru sposób, przenika się z perspektywą dorosłego. W jego utworach często dochodzi do rozszczepienia się postaci na wersję dorosłego i dziecka. Człowieka i ducha, życia i śmierci. A za tą główną, zmultiplikowaną postacią kryje się zwykle sam autor. Uwielbiam twórców, którzy nie stronią od tematów trudnych, traumatycznych, wielowymiarowych, mrocznych, a mimo to potrafią wpleść w nie sporą dawkę mądrego, ciętego, humorystycznego absurdu. Taki jest “Zwierzoczłekoupiór”, czy “Kronika wypadków miłosnych”. Taki jest również Barnaby Brocket – bohater stworzony przez John?a Boyne?a. Jestem pod olbrzymim wrażeniem twórczości, jaką ten autor reprezentuje. Powodów mego zauroczenia nie trzeba zresztą daleko szukać. W “Lekkim życiu Barnaby?ego Brocket?a” w fenomenalny sposób przedstawił umiłowany przeze mnie temat INNOŚCI i tego, co się za nią kryje. Polecam bardzo. Jak mało w życiu co.
“Świat wg Żunia” jest Pani debiutem literackim. Czy ma pani już pomysły na kolejne książki?
“Dzieci z Nadodrza”, druga część “Świata według Żunia”, “Nyża”. Więcej nie powiem do momentu, aż któraś nich ujrzy realne światło dzienne.
Rozmawiała Ewa Tenderenda-Ożóg