Mówi pani o sobie: „Wychowałam się w artystycznym domu Doroty Terakowskiej i Macieja Szumowskiego: moja siostra Małgosia poszła w ślady taty (należy do najbardziej obiecujących młodych twórców filmowych), a ja – mamy”. Jaki wpływ na pani poczucie wolności artystycznej mieli rodzice? Rodzice w niczym mnie nie ograniczali i do niczego nie zmuszali. Zostałam dziennikarką, bo chciałam, choć pewnego dnia spytałam mamę: „Słuchaj, bardzo byś była zła, gdybym została po prostu gospodynią domową?”. Odpowiedziała, że nie, bylebym była w tym dobra. Wiedziałam jednak od jej przyjaciół, że liczyła na to, że kiedyś zacznę pisać. Ale sama z siebie, bez przymusu… Po stracie rodziców, która nastąpiła w przeciągu zaledwie sześciu miesięcy, jakby narodziła się pani na nowo. Śmierć matki niejako uczyniła z pani pisarkę. Czy pani mama miała okazję widzieć pani pisarskie próby? Zaczęłam pisać bardzo wcześnie, już w podstawówce. Pisałam głównie opowiadania, które mamie się podobały. Niektóre z tych opowiadań nawet pamiętam. Ale kiedy upadła komuna, zostałam dziennikarką i, niestety, zarzuciłam pisanie. Dopiero śmierć matki uczyniła ze mnie pisarkę, tak jak pani mówi. Szkoda, że dopiero śmierć stała się impulsem, szkoda, że zaczęłam tak późno pisać „na serio”, a nie do szuflady, i wreszcie szkoda, że mama nie mogła już przeczytać tych powieści. Którą książkę mamy lubi pani najbardziej?„Tam gdzie spadają anioły”. W tej książce jest chyba najwięcej z jej życia. Z dzieciństwa, o którym prawie nigdy nie wspominała. Czy dużo dowiedziała się pani nowego o Dorocie Terakowskiej podczas zbierania materiałów do książki o niej? Sporo. Mama była skryta, o wielu rzeczach nie mówiła. Przemycała je w książkach, o czym przekonałam się, pisząc jej biografię. Wcześniej czytałam je jako powieści, niczego nie kojarzyłam z jej życiem. Wiele zrozumiałam po napisaniu tej książki. Czy to prawda, że pani książka „Moja mama czarownica” była publicznym odbudowaniem więzi rodzinnych? Zdecydowanie nie. Dziewięć lat przed jej śmiercią zrozumiałyśmy siebie i zostałyśmy przyjaciółkami. Dlatego dla mnie mama odeszła za wcześnie. Niemniej jednak cieszę się, że miałyśmy te lata dla siebie. Nigdy nie rozmawiałyśmy o naszym wcześniejszym konflikcie, który opisałam w jej biografii, bo nie było potrzeby wyjaśniania czegokolwiek. Rozumiałyśmy się bez słów. Od śmierci pani matki 4 stycznia minęło siedem lat. Czym dla pani było jej odejście? Przeczytałam gdzieś, że kiedy umiera ci matka, musisz pożegnać się nie tylko z nią, lecz także z osobą, którą byłaś. Więc ja ciągle uczę się siebie. To niełatwa nauka. Musiałam dorosnąć w wieku 40 lat. Nauczyć się najprostszych spraw, jak np. płacenie rachunków. I to nie jest śmieszne. Mama wychowywała mnie na luzie, pomagała finansowo. Jak nie zapłaciłam za prąd, bo kupiłam sobie krem, to wściekała się, ale płaciła. Teraz to się niestety odbija, bo nie potrafię oszczędzać. Tego też się uczę z marnym skutkiem. Od czasu jej śmierci cztery razy zmieniłam mieszkanie. Mam wrażenie, że szukałam domu. Ale są tylko lepsze lub gorsze mieszkania. Moim domem był dom rodziców i to w pewnym sensie był błąd, bo się nie usamodzielniłam, nie potrafiłam wejść w stały związek na dłużej… Autorytetem była matka, …