Przeciska mi się przez klawiaturę wyznanie, ale drżę. Otóż, czytam z upodobaniem eseje, zwłaszcza – zgodnie z genologią – poświęcone próbom przyglądania się człowiekowi. Tymczasem, powie niejeden, można, owszem, zrozumieć, że Montaigne w XVI wieku w swojej wieży był na nie skazany, bo jeśli chciał prowadzić dialog z kimś inteligentnym, siłą rzeczy wybierał kartkę papieru; i rozważał do woli, spierał się z samym sobą i antenatami. Ale dziś? Żyję przecież w czasach mediów społecznościowych, codziennych live’ów, dyskusji w realu i online, w zgiełku bodźców, na które trudno zdążyć zareagować, a wybieram za towarzystwo dwoje autorów na „K” – Elizę Kącką1 i Ryszarda Koziołka2, którzy nie dość, że wrednie onieśmielają uniwersytecką erudycją, to jeszcze grzebią w starociach. Jakby oboje byli przekonani – choć literalnie takie słowa pojawiają się tylko w „Idiomach” – że „świat żywych ufundowany jest na świecie umarłych”. Taka Kącka (doktórka i adiunktka, z trudem wymawiając!) z upodobaniem zajmuje się przeważnie twórczością ludzi, którzy widzą i opisują świat bardzo odmiennie, całkiem po swojemu. Szkopuł w tym, że na ogół dawno nie żyją: Szekspir, Norwid, Schulz, Leśmian, niejakiego wieszcza Mickiewicza nie pomijając, a też do socjologów i antropologów kultury zaglądając. Wygląda na to, że szkoła jej wcale do tego nie zniechęciła. Co więcej, wygrzebuje tam nie tylko ekscentryzmy i dziwności, a więc zdradza, co się działo za kulisami Belwederu Piłsudskiego i jaki związek miał z tym Jerzy Stempowski, co wspólnego ma przedzieranie weksli z reformowaniem poezji, co śniło się Albrechtowi Dürerowi, a też dlaczego Witkacy nie uwiódł Debory Vogel. Przy czym (być może zainfekowana pisarstwem Jolanty Brach-Czainy) gmera uparcie nie tylko w materii codzienności szacownych umarlaków, ale i w materii języka, w ekwilibrystycznych połączeniach swoich wyrafinowanych zdań, wykorzystując z równą biegłością patetyczne frazy liryków lozańskich i kolokwializmy Białoszewskiego (którego twórczość nazywa „mądrościową”, jak – nie przymierzając – niektóre księgi Biblii). Taki Koziołek (dla odmiany profesor i rektor), mimo że od dwóch lat wysoki urzędnik uniwersytecki, nie dość, że przyznaje się do plebejskiej genealogii i uczenia …